Wyjechał. Całe 7 dni, i nocy, temu. Wciąż nie napisał listu. Pustka skrzynek przeznaczonych na korespondencję, tej metalowej i tej elektronicznej, robi się najpierw przykra, potem nieznośna. W nocy z szóstego na siódmy dzień jest już dojmująca.
Niewypełnione miejsca na nie otrzymane listy to doskonała przestrzeń dla domysłów i spekulacji. Tu zaczyna działać imperatyw myślenia o braku.

Nie do końca jednak wiadomo braku czego. Być może czasu i uwagi? A może tym razem braku obserwacji, przeżyć, czy wartych przekazania przeczuć? Albo, co bardzo prawdopodobne, braku chęci ożywiania, właśnie tam, a zwłaszcza w tym konkretnym czasie, pamięci o - wcale nie tak odległym łapaniu (i potem natychmiastowym wypuszczaniu) wspólnych chwil do i z siatki na motyle?

Tyle, że czekającemu - częściej lub raczej -przychodzi do głowy subiektywnie znacznie poważniejszy brak. Brak miłości. Prawie na koniec dochodzi jeszcze myśl, że takie smucenie się to, jakby na to nie patrzeć, strasznie ciężka robota. Jest też refleksja, że każdy odczuwalny brak to połowiczne zwycięstwo zwolnienia się miejsca na coś nowego. To zupełnie tak, jak ze znaną szklanką. Tą co to jest, naturalnie równocześnie i do połowy pełna i od/do połowy pusta.

Ewa Karbowska