Prawicowe media wpadły w zachwyt: Wiesław Binienda został „doradcą prezydenta Stanów Zjednoczonych"; jego krytyka przez część polskich mediów i elit jest „skompromitowana".
Hola, hola, panowie i panie. Po pierwsze Binienda nie został „doradcą prezydenta Stanów Zjednoczonych", tylko został powołany jako jedna z wielu osób do jednego z wielu zespołów roboczych przy prezydencie. W różnych takich zespołach, radach, komisjach, pracują setki osób, których prezydent USA nawet nie widuje.

Ale nie o to chodzi. Inżynier doktor Wiesław Binbienda może być całkiem dobrym fachowcem w swojej dziedzinie, czyli w budownictwie lądowym (po angielsku: civil engeneering). Nie zmienia to faktu, że inżynier Binienda kompletnie się nie zna na badaniu katastrof lotniczych i plecie bzdury. Co gorsza kłamie.

Pragnę przypomnieć, że Binienda przez ponad rok kłamał, iż jest „profesorem fizyki i ekspertem NASA oraz badał katastrofę promu Columbia". Wszystko to jest kłamstwem. Wiesław Binienda nigdy nie studiował fizyki i nie jest fizykiem. Nigdy nie pracował w NASA, a jedynie zamieszczał artykuły w czasopismach wydawanych przez NASA i nie na temat katastrof lotniczych, tylko wytrzymałości materiałów kompozytowych, co do wytrzymałości konstrukcji lotniczych ma się jak piernik do wiatraka. A co do bycia „profesorem"... W USA zwyczajowo tytułuje się profesorem KAŻDEGO wykładowcę na wyższej uczelni, co nie oznacza tytułu naukowego, a jedynie zwrot grzecznościowy. Tytułowanie się na tej podstawie profesorem w Polsce jest zwykłym kłamstwem. Wiesław Binienda dobrze zna język polski i wie, że w Polsce to słowo oznacza co innego. Wie też, że w USA istnieje odpowiednik polskiego profesora - full professor. Istnieje też assistant professor, czyli adiunkt oraz visiting professor - wykładowca gościnny (co już nie jest tytułem naukowym). Biniendzie żaden z dwóch pierwszych tytułów nie przysługuje. Przypomnę też, że zeznając w charakterze świadka przed prokuraturą, pan Binienda przyznał, że nie jest profesorem. Pytany o wykształcenie zeznał: „doktor nauk technicznych", więc nie profesor. Wiesław Binienda nie figuruje też na opublikowanej przez NASA liście osób, które badały katastrofę Columbii.

Osobiście nie wierzę, że Wiesław Binienda, absolwent Politechniki Warszawskiej, tak kompletnie nie zna praw fizyki, jak by to wynikało z bzdur, które plecie. On raczej z zupełnie innego powodu świadomie mija się z prawdą. Nie wierzę by absolwent PW nie znał fizyki na poziomie szkoły średniej. Nie wierzę, by inżynier pisujący o wytrzymałości materiałów nie wiedział o istnieniu tablic wytrzymałości drewna dla budownictwa (lądowego też) i bredził, że drewno brzozowe jest miękkie.

To samo dotyczy innych „ekspertów" zespołu Macierewicza. Nie wierzę, by licznie tam występujący absolwenci uczelni technicznych nie wiedzieli, że spektrografem ruchliwości jonów nie można jednoznacznie określić, z jakiego związku te jony pochodzą (np. trotylu), bo jon nie zawiera informacji, czego dokładnie jest jonem. Można więc stwierdzić, że  wykryto jony „takie jak tego związku", ale nie na pewno „jony tego związku", bo wiele związków chemicznych ma jony identyczne jak „ten związek". To są rzeczy, które powinien wiedzieć każdy absolwent szkoły średniej, o ile na lekcjach chemii nie spał, nie grał w okręty lub flirtował. Nie wierzę, by absolwenci uczelni technicznych, i wydziałów nauk przyrodniczych innych uczelni nie rozumieli, co to jest jon.

I tak dalej. Jednym słowem, moje zarzuty do Wiesława Biniendy i innych nie są o to, jakimi są fachowcami w swoich dziedzinach, tylko o to, że z powodu zacietrzewienia politycznego plotą brednie i kłamią. Wszystkie zarzuty jakie formułowałem wobec nich w swoich artykułach nadal podtrzymuję.

Krzysztof Łoziński