Trochę refleksji i zniesmaczeń pobocznych

BIBLIA TYSIĄCLECIA # 1309
„Czyż u Boga człowiek jest niewinny,
czy u Stwórcy śmiertelnik jest czysty?"
Wszak On sługom swoim nie ufa:
i w aniołach braki dostrzega.
A cóż mieszkańcy glinianych lepianek,
których podstawy na piasku? -
Łatwiej ich zgnieść niż mola."
[Hi 4, 17-19]

Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, czy zabierać głos w sprawie tragedii spod Smoleńska. Czy jeszcze raz wracać do tego, co tyleż traumatyczne, ile omówione już niemal z każdej strony?... I tak zmagając się z sobą, i do końca nie mając pełnego przekonania, czy na pewno robię dobrze, doszłam do wniosku, że jest we mnie - w kwestii komentowania tego zdarzenia przez media, wykorzystywana go politycznie, czy wreszcie zachowania się w jego obliczu ważnych urzędników państwa - tyle samo mieszanych uczuć, co zwykłego ludzkiego gniewu. A skoro tak, to milczeć nie powinnam. Wobec tego zaczynam od początku.
Mam naturalnie, oczywistą przecież dla przyzwoitego człowieka, ogromną empatię dla rodzin WSZYSTKICH, podkreślam WSZYSTKICH, 96 ofiar tej lotniczej katastrofy. Mam ją mianowicie z perspektywy 96 - pomnożonych przez liczbę członków rodzin i przyjaciół - wielkich, bardzo dramatycznych, ale nade wszystko intymnych przeżyć. Naprawdę szczerze współczuję, tak po ludzku, i Marcie Kaczyńskiej, i Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale i rodzinie młodziutkiej stewardesy Natalii Januszko, oraz krewnym i przyjaciołom KAŻDEGO z tak głupio i bezsensownie - choć wcale nie męczeńsko - poległych. Nie życzę sobie jednak, aby wszystkie media, od prawa do lewa, próbowały mi, od rana do wieczora wmawiać, że MOJĄ PRYWATNĄ traumą powinno być to, iż zginął mi prezydent. A jeśli, przypadkiem, bardzo osobistą raną to dla mnie nie jest, to żeby przeróżne dziennikarzyny, ZE SZCZEGÓLNYM OCZYWIŚCIE UWZGLĘDNIENIEM JANA POSPIESZALSKIEGO, próbowały odmawiać mi miana prawej (a może lewej) Polki. A może, idąc już tylko maleńki kroczek dalej, w ogóle Polki?... Zasługuję najwyżej na miano moralnego karła, bo, jak przecież wiadomo, prawi Polacy, z definicji, przepraszają teraz zmarłego Pana Prezydenta, nawet, a może zwłaszcza, wtedy, jeśli za Jego życia nie zgadzali się z Nim ani na jotę.

Jeśli z kimś, jak ze mną, tak właśnie było, niech, co prędzej, wdziewa szaty pokutne. Może jeszcze zdąży ubłagać i prawi Polacy jemu (tudzież Żydom, masonom, cyklistom i homoseksualistom, a więc gdzieżby tam Polakom...) wybaczą. Ja, skończona kretynka, jestem już, nawet dla pokuty, stracona. Nie dostrzegłam bowiem na czas, ewidentnego faktu, że okoliczność wiekuistego odejścia głowy państwa winna automatycznie tak zmienić mój własny ogląd społeczno politycznej rzeczywistości kraju, iżby - w każdym razie od tej pory - był on całkowicie zgodny z, odnoszącymi się do oceny polskiej polityki i gospodarki, przeszłymi myślami i czynami Świętej Pamięci Pana Prezydenta.

Dodatkowym, za to NIEWĄTPLIWYM, dowodem na mój emocjonalno - patriotyczny niedorozwój jest jeszcze jedno. Przy okazji sprawy tak poważnej, i bolesnej dla bliskich, jak utrata ukochanej osoby, nie widzę mianowicie konieczności PUBLICZNEGO obwożenia, po ulicach, placach, halach i nie tylko, czyichkolwiek trumien. Mam tu, naturalnie mylne, wrażenie, że śmierć tych ludzi potraktowano instrumentalnie. Że stała się ona okazją do zbiorowego catharsis dla gawiedzi. Zbiorowość mogła dzięki temu poczuć się lepiej, a jakim, i czyim, kosztem to już nie ważne.

Nic nie poradzę, pewnie również przez swoją ułomną umysłowość, także i na to, że nie opuszcza mnie pewna natrętna myśl. Co by mianowicie było, gdyby w tej katastrofie nie zginęli wysocy urzędnicy państwowi, i uhonorowani pośmiertnie przecież tylko dla resztek przyzwoitości, ich nieliczni goście, a - tylko na przykład - grupa zwyczajnych murarzy, którzy przez całe życie nie wyróżnili się niczym ponad to, że dobrze budowali domy?

Otóż mam swoje, oczywiście niedorozwinięte, chociaż graniczące z pewnością, podejrzenie. Ogłoszono by jednodniową żałobę, ze dwa dni pogadano by o skandalicznej niefrasobliwości odnośnych służb i niesprawności samolotów i na tym koniec. Rodziny otrzymałyby ustawowe świadczenia, a więc groszowe zasiłki pogrzebowe, plus ewentualne wypłaty z ubezpieczenia, a uczące się dzieci i niepracujący żony lub mężowie ofiar mizerne, ale takie jak te w Polsce należne renty. Tymczasem, ponieważ zginęli głównie członkowie rodzin wysokich urzędników państwowych, to - pewnie ze strachu, że w razie czego ich rodziny mogłyby być potraktowane jak rodziny murarzy - inni wysocy urzędnicy państwowi podjęli, w tym wypadku, zupełnie inne decyzje. Z pieniędzy podatników wypłacili dodatkowe zasiłki i renty specjalne.

Dla pełnej jasności dodam, że nie zazdroszczę im, ani tych zasiłków ani tych rent. Pytam tylko, czym rozpacz, i życiowa bezsilność w obliczu tragedii, rodziny murarza od takich samych przeżyć rodziny posła, generała, czy ministra? Iluż z murarzy było z pewnością dobrymi mężami, ojcami, a nawet dziadkami, ale dotąd nie było zwyczaju, chowania za to na Wawelu...

I dalej kolejny drażliwy, acz prawdziwy, aspekt tejże sprawy. Jedynie z poczucia taktu, nie wspomnę już o tym, iż dla obywateli i tak wystarczająco dużym obciążeniem jest, nieunikniony przecież fakt, iż, znowu z ich pieniędzy, trzeba będzie opłacić nowych ludzi na wakujących intratnych posadach.

Jeśli do poziomu mojej irytacji dołożyć jeszcze takie „drobiazgi" jak wykorzystywanie wizerunku zmarłej Pary Prezydenckiej w kampanii wyborczej (akcja „fotka" za podpis na listach PiS), krążące tu i ówdzie, coraz donośniejsze, pogłoski o tym, że Marta Kaczyńska i/lub Jej mąż wesprą stryja Jarosława politycznie, to stopień zniesmaczenia osiąga prawie apogeum.

Rzeczywiste apogeum byłoby wtedy, gdyby Hiob został prezydentem. Mianem Hioba, nie mówię, że bezpodstawnie, określił Jarosława Kaczyńskiego, w kilka dni po katastrofie, Jan Maria Rokita. Przy całym prawdziwym szacunku dla osobistego cierpienia Pana Prezesa, sądzę, że nawet, bez ironii, bycie polskim współczesnym Hiobem, to jest najbardziej przydatne kryterium do zostania prezydentem kraju. W każdym razie ja, powtarzam raz jeszcze, KARZEŁ MORALNY obawiam się takich rozwiązań.

Ewa Karbowska