Lulki
| Książki | 2009-05-14

Andrzej Markowski-Wedelstett
Lulki
Pamięci mojego nauczyciela
Andrzej Markowski-Wedelstett
Lulki, wydanie I
Warszawa, 2009
Copyright by Andrzej Markowski-Wedelstett 2009
"Ja pochodzenia mego nie mam za ohydę,
Nie patrzę skąd wychodzę, ale dokąd idę".
Ambroży Grabowski "Wspomnienia"
I
Późną wiosną, tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego roku, bardzo rano, dopiero pierwsze promienie niewidzialnego jeszcze słońca ukazywały się na bezchmurnym niebie, gdy na zgruchotany dwa lata wcześniej nawałnicą przetaczającej się ofensywy wojsk radzieckich dworzec PKP w Raciborzu wjechał, nadzwyczaj wolno, skład kilku brudnych, starych wagonów. Pociąg właśnie przed chwilą minął ponad wzburzonym nurtem Odry most, podparty prowizorycznie pajęczyną drewnianych słupów i belek, wydawałoby się grożący rozsypaniem za lada podmuchem silniejszego wiatru. Ze składu, pamiętającego zapewne czasy pierwszej wojny światowej, kursującego na trasie Kędzierzyn - Racibórz, pośpiesznie wysypali się wymięci zmęczeniem niedospanej nocy szarzy pasażerowie, chyłkiem, zrazu - niknąc w studni tunelu pod peronami, potem - tłumnie przesuwając się poprzez duży, zaśmiecony hall stacyjny. Przeskakując stopnie zewnętrznych, wysokich schodów, znikali między górami gruzów, które jeszcze nie tak dawno były tętniącymi normalnym życiem kamienicami osiemset pięćdziesięcioletniego miasta.
Lokomotywa wypuściła ostatnie kłęby pary o kwaśnym zapachu porannej wilgoci mieszającej się z wyziewami stacyjnej latryny i dworcowej restauracji, rozsnuwając po peronach strzępki niknącego stopniowo, biało-szarego, śmierdzącego czadem oparu. Zawiadowca z czerwoną chorągiewką w dłoni odszedł do swojej dyżurki, do wagonów weszły chude kobiety z wiadrami i szczotkami coś wołając do siebie w języku niemieckim. Po woli na peronach nastawała cisza przerywana od czasu do czasu krakaniem przelatujących nad stacją stad kawek i wron.
Ostatnim, jedynym nie śpieszącym się pasażerem pociągu był tego ranka wysoki, postawny mężczyzna, wyglądający na około pięćdziesiąt lat. Rozglądając się poprzez mocno minusowe szkła okularów w drucianej oprawie, w założonych do tyłu rękach trzymając małą walizeczkę statecznie minął tunel i hall. Zatrzymał się przed wysokimi schodami, prowadzącymi w dół, do oczyszczonej nieco z gruzów ulicy. Oparł rękę na metalowej poręczy. Jego wzrok począł się wolno prześlizgiwać po usypiskach ruin.
Powyginane przedziwnymi konwulsjami szkielety zniszczonego miasta - zupełnie zresztą niepotrzebnie zrujnowanego przez wkraczające dwa lata temu wojska rosyjskie, pędzące przed sobą uciekające chyżo hordy hitlerowskie - osmolone, zdawało się zaledwie wczorajszym ogniem, prześwitujące w oczodołach pustych miejsc po oknach blednącymi w brzasku rodzącego się dnia gwiazdami, skrzypiały wiszącymi w rozprutych klatkach schodowych, huśtanymi lekkim podmuchem porannego wiatru, nieokreślonego koloru i materii drzwiami. Obsypane potłuczonym szkłem góry rumowisk, ginące w najdalszej, widzianej ze schodów dworca perspektywie rozczapierzonych kościotrupów pozostałości ścian, unosiły strop nieba pokrzywionymi kolumnami kominów, wznoszących się, ale jednocześnie wiszących, zdawało się, nad dołami śmierdzących, otwartych piwnic i nad górami makulatury, obrosłej stęchłą pleśnią i niewysokimi krzakami samosiejek. Stały niby pokraczne krzyże nad cmentarzyskiem wielu pokoleń. Z miejsca, w jakim się zatrzymał ten nieśpieszny przyjezdny, widać było tylko dwa całe domy: czerwieniejącą solidną cegłą pocztę i - obok niej - wąską, trzypiętrową kamieniczkę. Z prawej strony od schodów dwrcowych jaśniała siną żółcią nieczynnąao tej porze stacja benzynowa. Przed przybyszem - w swojej trupiej postaci - otwierał się Racibórz, setki hektarów śmierci Anno Domini 1947.
Przypomnijmy tutaj w skrócie informacje encyklopedyczne o tym mieście publikowane w końcu lat pięćdziesiątych XX wieku: Racibórz, miasto w województwie katowickim, nad Odrą. Około trzydzieści tysięcy mieszkańców, ośrodek przemysłu maszynowego, elektrotechnicznego, spożywczego, materiałów budowlanych, odzieżowego i chemicznego. Gród wzmiankowany w 1108 roku. Stolica księstwa piastowskiego - do 1281 roku obejmowało ono całość Górnego Śląska. Prawa miejskie nadane przed 1235 rokiem. Ośrodek handlu. Wiadomo: szlak tzw. "bramy morawskiej". W 1532 roku oderwany od Polski. Od 1740 roku pod rządami pruskimi. W drugiej połowie XIX wieku wybijający się ośrodek polskości - "Nowiny Raciborskie", liczne instytucje i stowarzyszenia oświatowe. Udział w powstaniach śląskich 1919 - 1921. Od 1922 roku Racibórz został objęty granicą niemiecką. Do Polski miasto powróciło w 1945 roku.
Na tle tej, powiedzmy sobie, góry śmieci, tysięcy ton rozbitego szkła, potęgującego się z nastaniem dnia wrzasku setek przelatujących górą wron, stojąca na górnym podeście schodów dworca postać wydawała się istotą z innego świata, z innej, jakiejś niemal zamierzchłej, zapomnianej epoki. Pośród śpieszących w czeluście gruzów pasażerów osoba ta bardzo się wyróżniała wyglądem. Czysty, jak nowy, ciemno-beżowy, wełniany płaszcz bez jednej zmarszczki uchylający widoku na kołnierzyk białej, w granatową kratkę koszuli i na ciemny krawat. Nienagannie wyprasowane szare spodnie z mankietami. Brązowe półbuty, choć wyraźnie używane od dłuższego czasu, na zabrudzonej wszelakim śmieciem podłodze podestu schodów, jak lustra odbijały światła pobliskich, nielicznych latarni. Czoło nieśpieszny podróżny przesłonięte miał brązowym, pilśniowym kapeluszem. Spokój. Dystynkcja. Spojrzenie zatroskane, przepełnione roztropnością. Harmonia stroju i ostrożność gestów. Zapach czystości i... przedniego tytoniu fajkowego. Ta schludna i elegancka postać na tle dworca i jego okolicznej nędzy powojennej zdawała się być niemal absurdalnym w tamtych warunkach zjawiskiem.
Zapewne, gdyby tamtą ulicą, w tamtym czasie przechodzili bezinteresowni spacerowicze, przystawaliby dziwiąc się możliwości widoku takiej postaci ludzkiej. Ale pomiędzy gruzami, wtedy, nie było nikogo, kto próbowałby myśleć o poezji...
Ten starszy mężczyzna nie był dystyngowanym Anglikiem, ani nie przyjechał ze Stanów Zjednoczonych Ameryki. Był Polakiem. Przyjechał z odległej od Raciborza o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów Leśnicy Opolskiej. I był tylko, zaledwie, nauczycielem... Do niedawna piastował stanowisko dyrektora zespołu szkół podstawowych i licealnych w tamtej miejscowości...

21 stycznia 1945 roku zwycięskie oddziały I Frontu Ukraińskiego wyzwoliły na Śląsku Opolskim Byczynę, Gorzów Śląski, Kluczbork i Olesno. Następnego dnia wojska radzieckie wyparły Niemców ze Strzelc i Wołczyna. W Opolu natomiast jeszcze rezydował generał Schoerner. Na dworcu opolskim, szykujący się do ucieczki niemieccy mieszkańcy nocowali na schodach i na kamiennej posadzce przy dziesięciostopniowym mrozie: starcy, kobiety i dzieci wypędzeni z domów przez patrole gestapowskie. W kierunku Dobrodzienia wyszedł z Opola ponad stuosobowy oddział Volkssturmu. W Opolu dogorywało robocze komando jeńców "E-392" z łambinowickiego obozu. Po przydzieleniu go do pracy w magazynach artykułów żywnościowych "Rigol und Waluga" kilku jeńców angielskich z wartownikiem Ślązakiem przepadło w chałupach wiejskich Wójtowej Wsi. W opolskich cementowniach hitlerowcy rozpoczęli usiłowania demontowania maszyn. Do Dobrodzienia wkraczał oddział radzieckich zwiadowców. Edmund Osmańczyk1 pisał:
"My w Opolu głodniśmy są Polski!
W Polsce głód zaś jest bez naszych pól!
To do Polski woła Śląsk Opolski!
Wróć wreszcie, Ojczyzno, nam zwól!
Jest nad Odrą Opole i Wrocław,
Jest nad Odrą Racibórz i Brzeg.
Tam żołnierzu swą nogę postaw!
Siedem wieków odwróci swój bieg".
Jeszcze nie nad całą opolszczyzną rozłopotały się biało-czerwone sztandary, jeszcze dymiły zgliszcza, gdy po rozgrzanym pożarami bruku śląskiej ziemi kroczyli pionierzy, wszelkiej maści zawodowej, im. in. oficerowie oświaty. W marcu 1945 roku dr Józef Grabowski już był w Leśnicy. A dawniej? Do roku 1945 przez dwadzieścia siedem lat mieszkał w Warszawie. Przed Warszawą była Moskwa i Kraków Wyspiańskiego, w którym się urodził.
Józef Grabowski. Doktor filozofii, filolog klasyczny, znawca kultury łacińskiej, historyk, publicysta, znakomity społecznik, przyjaciel polityków, naukowców, artystów...
1 września 1947 roku dr Józef Grabowski objął funkcję dyrektora Męskiej Szkoły Ogólnokształcącej stopnia Podstawowego i Licealnego2 nr 9, im. Jana Kasprowicza, w zniszczonym działaniami drugiej wojny w 85% Raciborzu, mieście leżącym w tzw. Bramie Raciborsko - Ostrawskiej, w niecce, przesmyku między Karpatami a Sudetami, nad - niewiele kilometrów liczącą tutaj od źródła - Odrą.
Józef Grabowski z żoną Kazimierą i z synem Kazimierzem-Romanem (Kamuś), zrazu także z przybranym synem, Stanisławem T. i jego żoną, zamieszkali na parterze nru 6 przy ulicy Winnej, zajmując lokal wspólnie z pp. Gadomskimi. Profesor Gadomski, przedwojenny kurator szkolny we Lwowie, był w drugiej połowie lat czterdziestych minionego wieku również nauczycielem (rusycysta) szkoły im. Kasprowicza.
Nowy dyrektor popularnej "dziewiątki" wykładał tylko w starszych klasach licealnych. Mimo nazwy szkoły "Męska" w - chyba dwóch - klasach maturalnych uczyło się kilkanaście dziewcząt.3
Na środowisko, w jakim dr Grabowski znalazł się w Raciborzu, wywarł swoją osobowością wyjątkowo pozytywne wrażenie. Na nauczycielach, uczniach, rodzicach uczniów, na mieszkańcach miasta, a niebawem i okolic. Najpierw może, jego otoczenie, wszystkich, z którymi się zetknął lub na kim zatrzymał swój wzrok, patrzący zza mocno minusowych szkieł zafascynowały jego oczy. W spojrzeniu miał zawarte całe swoje, wtedy prawie sześćdziesięcioletnie, bogate doświadczenie niepospolitego życia. Odzwierciedlały jego przestudiowaną wiedzę i poznane z autopsji, oglądane dawniej - z bardzo bliska - obrazy znaczących dla świata aspektów spraw powstałych również z inspiracji jego umysłu.
Zza okularów nigdy mu nie ulatywał uśmiech. A gdy je zdejmował, jego wzrok, zawsze życzliwy, wkręcał się do głębi w rozmówcę, który czuł to spojrzenie niemal fizycznie w najtajniejszych zakamarkach swoich myśli.
Jego głos... Głos miał szczególnej barwy. Niski. Miękki. Spokojny. Nie ulegający amplitudzie zaaferowania czy zdenerwowania. Modulowany. Przyciągający ucho słuchacza. Ten głos zawsze, w każdych okolicznościach był taki sam. Nikt nigdy nie słyszał zza jego ust podniesionego tonu, ani najcichszego bodaj... krzyku. Z wszystkimi rozmawiał godnie, nikogo po mentorsku nie pouczał. Wszystkich traktował jednakowo uprzejmie.
Nie należy pominąć jeszcze dwóch atrybutów jego osobowości, jakimi były arcyschludność i elegancja. W każdych okolicznościach, w każdym okresie swojego długiego życia, do ostatniego tchnienia emanował czystością i harmonią stroju i ciała. Takie też było jego wnętrze duchowe. Nigdy nie był zamożny. Ale twierdził, że nie stać go na byle co... Przed drugą wojną, w Warszawie, uważano go za jednego z arbitrów mody. W czasie okupacji, będąc działaczem ruchu oporu, był chyba najstaranniej ubranym mieszkańcem stolicy. Najbardziej ulewny deszcz i najgłębsze błoto nie mogły zaszkodzić jego idealnie zaprasowanym spodniom i połyskowi butów.
Pra-prawnuk włościanina, prawnuk organisty, wnuk samorodnego uczonego i znanego księgarza krakowskiego, syn docenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, nauczyciel i przyjaciel najznamienitszych, nie tylko polskich poetów, filozofów, polityków, także jednego z papieży, zamieszkał w 1945 roku na Ziemiach Odzyskanych. Człowiek, obdarzony znakomitym umysłem, którego inspiracje zapłodniły powstanie kto wie ile dzieł twórców znaczących nie tylko w polskiej nauce i kulturze, odrzucając propozycje objęcia wysokich funkcji we władzach centralnych administracyjnych i uniwersyteckich odradzającego się państwa, na własną prośbę otrzymał skierowanie do pracy nauczycielskiej, na jego krańcach. Mając pięćdziesiąt pięć lat pojechał z misją tam, gdzie takich ludzi jak on była największa potrzeba, tam, gdzie nie tylko nie było chleba, ale i gdzie duch polski, tłamszony wielowiekową niewolą wzywał ratunku.

II
Kilkanaście kilometrów na północny wschód od Bielska Białej leży miasto Kęty. A jeszcze dalej, na wschód, może o jedną dawną polską milę geograficzną jest położona wieś Bulowice. W czasach, którymi zaczynamy te wspomnienia kościół pod wezwaniem św. Wojciecha w Bulowicach był filią parafii kentckiej. W jakich mogło to być latach? Gdzieś w przedziale od połowy lat pięćdziesiątych i końca sześćdziesiątych osiemnastego wieku. Ustalenie tego czasu nie jest trudne, jeżeli tylko dokumenty parafialne z tamtych lat nie uległy zniszczeniu, ale nie jest to ważne dla wspomnień spisanych na tych kartkach.
Któregoś 23 kwietnia z początku drugiej połowy wieku osiemnastego, w dniu patrona św. Wojciecha, był w Bulowicach, jak co roku, odpust. Znalazł się na nim młody organista, przybyły z Kęt, Jan Grabowski, człowiek rzutki i energiczny, nie tylko muzyk, ale jeszcze obdarzony przez naturę zdolnościami technicznymi i zmysłem handlowym.
Jan Grabowski był synem Józefa, włościanina mieszkającego we wsi Głębowice, leżącej w połowie drogi od Kęt do Zatoru.
Rodzina Grabowskich od wieków związana była z Krakowem i jego okolicami. Pierwszym Grabowskim, o jakim zachowała się pamięć do dzisiaj, był również Józef Grabowski, rodem z Głębowic, zapewne analfabeta, ale obdarzony przez naturę znaczną inteligencją i rozsądkiem typowym ludziom pogórza, chłonący wszelką dostępną wiedzę, pragnący tej wiedzy dla swoich dzieci, umiejący patrzeć racjonalnie w przyszłość. Jeden z jego synów, właśnie Jan Chrzciciel, stał się człowiekiem znacznie wykształconym: został organistą i kupcem.
Jan wstępną edukację pobierał w Myślenicach, tam też rozpoczął naukę gry na organach. Przez jakiś czas przebywał w Krakowie, gdzie w kościele p. Marii doskonalił swój kunszt, grając na chórze na skrzypcach lub na trąbie. Z Krakowa przeniósł się do Kęt i tam objął posadę organisty w kościele parafialnym. Stamtąd to, owego 23 kwietnia przybył do Bulowic na odpust.
Był to znaczący dzień w życiu tego młodego człowieka. Tego dnia właśnie poznał swoją przyszłą żonę, Teresę Jadwigę, córkę Zofii z Marchwickich i Grzegorza Florkiewiczów.
Jako że było to na początku wiosny i poranki były chłodne, Teresa Jadwiga udała się na odpust w narzutce dochodzącej do kolan, z sukna zielonego, podszytej barankami, zwanej bekieszką. Po nabożeństwie, gdy wracała do domu, a słońce znacznie się już podniosło i powietrze ociepliło, zdjęła bekieszkę i niosła ją przewieszoną przez ramię. I wtedy nadszedł młody organista mówiąc do niej: "- Pozwól waćpanna, abym jej mógł nieść tę narzutkę".
Może szczególnego błysku oczu dziewczęcia zawdzięczał chłopak swoje szczęście? Dostąpił zaszczytu niesienia bekieszki. W krótki czas po odpuście, do rodziców Teresy Jadwigi przyszło dwóch mieszczan z prośbą o pozwolenie bywania Jana Grabowskiego w ich domu.
Niedługo potem w parafii proboszcz ogłosił z ambony zapowiedzi i, w niezakłóconej kolei rzeczy, odbyło się wesele.
Z kilkorga dzieci Jana Chrzciciela i Teresy z Florkiewiczów, Ambroży, urodzony 7 grudnia 1782 roku, jakkolwiek warunki nie pozwoliły mu ukończyć wyższej edukacji nad dwuletnią szkółkę józefińską swoimi zdolnościami i wielką pracą samokształceniową doszedł do wielkiego znaczenia w polskiej i europejskiej nauce i kulturze.
Ambroży Grabowski, siódme z kolei dziecko swoich rodziców, miał liczne rodzeństwo. Najstarsza siostra, Tekla, wyszła za mąż za organistę, Gralewskiego, mieszkającego we wsi Bestwina. Druga siostra, Anna, dostała męża złotnika, nazywał się Zuberski. Trzecia, Rozalia, wcześnie umarła. Brat, Kajetan, został sukiennikiem. Kolejna siostra wyszła za mąż za kołodzieja, Stafińskiego. Drugi brat, Wincenty, też był organistą. Inna siostra, Katarzyna, poszła za młynarza, Bajerskiego. Była jeszcze Józefa za Majchrowskim i Salomea, garncarzowa Wiśniowska.
Dochód organisty był w owych latach dość skąpy. Aby utrzymać rodzinę i wychować tak liczne potomstwo, Jan Chrzciciel, obdarzony przez naturę wieloma zdolnościami, rozpoczął handel solą, której sprzedażą trudniła się jego żona. Handlowali również winem. Grabowski sprowadził z Węgier trzy, czy nawet cztery beczki wina, wiele set litrów w owych czasach, których zawartość przyniosła rodzinie znaczny pożytek. Sycił też miód; dość długo prowadził ten interes. Doszedł do znacznego majątku. Kupił w Kętach duży dom murowany, o jednym piętrze, z obszernym ogrodem. Dom ten stał przy ulicy Czanieckiej, po prawej stronie wchodząc do niej od rynku. Wypracowawszy majątek Jan Grabowski został powołany przez mieszczan na urząd burmistrza Kęt.
Po sprzedaniu tego domu baronowi Larysowi z Osieka, Jan- Chrzciciel zakupił drugi, drewniany, w ulicy Kościelnej, obok kościoła parafialnego. Ten dom - już po śmierci właściciela - spłonął niestety, 28 czerwca 1797 roku w pożarze jakiemu uległo całe miasteczko.
Ówczesny burmistrz miasta Kęty, Grabowski, muzyk, nie tylko handlował solą i winem. Zysk przynosiło mu odlewanie świec do parafii, a także do okolicznych kościołów, umiał oprawiać książki, posiadał potrzebne do tej czynności narzędzia, też robił druciane klatki, wykładał irchą drewniane szkatułki na srebra, wykonywał futeraliki na okulary, produkował struny do skrzypiec...
Ambroży Grabowski, syn Jana, po latach tak pisał w swoich "Wspomnieniach" o drzewie genealogicznym, jakiego był gałęzią, do swojego czasu najokazalszą: "...nie wyrosło z korzenia szlacheckiego i pochodziło z klasy, która w języku salonowym francuskim naszych panów zwie się la calaille. Drzewo to bocznych gałęzi miało nie skąpo, które nisko się zaczynały, bo od stanu włościańskiego, jakim był mój dziad, Józef Grabowski(...), gdzie i stryjowie moi pracowali w rolnictwie, ziemię w pocie czoła uprawiali, ale żadna gałąź niecnotliwym czynem się nie splamiła, jak tego dopuszczała się burzliwa szlachta dawniejszych czasów, która nieszczęśliwy, teraźniejszy los nasz przygotowała...".
Będąc już w mocno dojrzałym wieku - w latach pięćdziesiątych XIX wieku - Ambroży Grabowski zapisał o swoim dziadzie: "Pamiętam zacnego dziada mojego, ś. p. Józefa, który niekiedy moich rodziców odwiedzał: ubiór jego mocno w pamięci mojej się wypiętnował. Nosił on kitkę wieśniaczą z cienkiego, czystego płótna, na wierzch jakiej przyodziewał kurtę, sięgającą do kolan, z sukna oliwkowego, której troki były podwinięte. Był on gościem upragnionym nade wszystko przez młodsze dzieci, gdyż nam dawał pieniądz miedziany, zwany półtorak, z wizerunkiem najświętszej Panny, a po drugiej stronie cesarzowej Maryi Teresy z podpisem Regina Hungaria; ta moneta, choć była dla Węgier, ale miała obieg w całym państwie austryackim, a w Galicyi znaczyła groszy polskich trzy".
Od około 1788 roku przyszły, dużej miary uczony Ambroży Grabowski, został wzięty na wychowanie przez babkę, Zofię z Marchwickich Florkiewiczową. Dla jego rodziców, obarczonych licznym potomstwem, mimo zaradności, jaką się wykazywali, było to duża pomoc. Kto wie, czy właśnie ta okoliczność nie spowodowała w umyśle dziecka jakiegoś impulsu do późniejszych zamiłowań. Wielodzietność nie sprzyja rodzicom do kształcenia zainteresowań poszczególnych latorośli. A przy licznych zajęciach rodziców Ambrożego dzieci przypuszczalnie puszczone były samopas, kształcone regułami i moralnością kościoła, szkoły elementarnej, sąsiadów, tradycji. Będąc u babki sam, Ambroży miał zapewne więcej okazji do zastanawiania się nad osobliwościami życia, a kto wie czy i babka nie wniosła do jego dziecinnego życia podziwu i zamiłowania do pracy i do innych nieprzemijających wartości, którymi najpierw chłopiec został napojony, a potem, jako mąż, w wieku starszym i dojrzałym, umiał z nich uczynić dzieło wielkie, nieprzemijające, będące pokarmem i wskazówką dla przyszłych badaczy. Wspomnienia o babce, Zofii, są przepojone życzliwością i gorącą miłością.
Dzieciństwo Ambrożego, chłopca na pewno bardzo wrażliwego, ale i trzpiota, nie było pozbawione trosk i zwykłej biedy. Do szkoły chodził Ambroży w butach niezgrabnych, wykonanych z twardej skóry. Było to świadectwo statusu hierarchii społecznej, do jakiej należał, to że chodził do szkoły i że w butach. Ale wróciwszy po lekcjach zrzucał te kajdany ze świńskiej zapewne, niewyprawionej skóry i dopiero wtedy, biegając boso, jak wspominał po latach, czuł się swobodny. Codziennym jego chlebem były kartofle i kapusta. W pół wieku później pisał: "Odzienie moje w przykry mróz, w skwarny upał, zawsze było jednakie, tj. kapota, koszula, spodnie płócienkowe, buty i czapka - ani mniej, ani więcej. Jeśli który chłopak przyniósł do szkoły pieczone ziemniaki, iluż on wtedy miał około siebie przyjaciół!... Były one dla nas łakocią, przysmakiem, słowem tym, czym są dla paniczów karmelki".
W zachowanym dokumencie z roku 1790 pt. "Popis publiczny 124 studentów w niemiecko-polskiej miasta Kęt szkole, po skończonym półrocznym zimowym kursie 15 lutego 1790 odprawiony" jest zanotowany Ambroży Grabowski. Jego nauczycielem był Antoni Salomoński. Władze zezwalały na naukę i w języku polskim, nie była więc to szkoła najgorsza. Nauczyciel Ambrożego w wystawionym 31 sierpnia 1794 roku świadectwie określił go jako ucznia zaledwie średniego. To zaważyło na dalszej edukacji chłopca: nie otrzymał stypendium do gimnazjum niemieckiego w Cieszynie. Z kęckiej szkoły Grabowski wyniósł dobrą znajomość języka niemieckiego, a także umiejętność kaligrafii.
W wakacje Ambroży wysługiwał się gospodarzom. W czas żniw pasł bydło. Wyniósłszy za pazuchą od babki daną kromkę chleba z twarogiem pędził krowy na pastwisko, zadowolony, że całe dni mógł z kolegami szaleć po polach. Ale i czytał. Gdzie tylko mógł pożyczał książki. W tamtych czasach, w małej mieścinie książka była rzadkością i o niewielkiej treścią wartości. Kto w Kętach mógł mieć książki? Ksiądz proboszcz, aptekarz, rzeźnik, garncarz? Ambroży zaczytywał się w "Historii o Meluzynie" ze smoczym ogonem, zachwycał się "Historią o siedmiu mędrcach", "Historią o Poncjanie cesarzu", "Historiami rozmaitymi rzymskimi", "Magieloną, królewną neapolitańską"... Czytywał także i "Żywoty świętych" ks. Skargi. Ta książka była w domu.
W 1797 roku Ambroży przeżył zagładę swojego rodzinnego miasta. Do tego czasu Kęty były całe drewniane. Tylko w rynku stały dwa domy murowane, jeden z nich Kubeszowej, tam była szkoła, do której przez dwa lata uczęszczał jako uczeń, a dwa następne jako pomocnik nauczyciela uczący czytania młodszych od siebie. Trzecim domem murowanym w miasteczku był zajazd Ekelta, na rogu ulicy Czanieckiej i nieopodal stojący czwarty, Larisza, należący niegdyś do Grabowskich.
W południe 29 czerwca 1797 roku zapaliła się stodoła w obejściu Klimka przy ulicy Kobiernickiej. Mocno wiejący od zachodu wiatr rozniósł ogień od dachu do dachu. Miasteczko spaliło się w ciągu kilku godzin. Ocalał tylko kościół parafialny i kilka domów w bocznych uliczkach. Odtąd w Kętach nie można było otrzymać zezwolenia na postawienie domu drewnianego.
Ambroży, będą dzieckiem, co krok stykał się w Kętach z ciężką pracą, mozolną, a jakże potrzebną. Na pewno był dobrym obserwatorem, umiał już wtedy zrozumieć i docenić mrówcze zajęcia licznych rękodzielników, przede wszystkim tkaczy, licznie w tym mieście mieszkających. Miał przykład w rodzinnym domu, u krewnych i sąsiadów. Klęski były czymś naturalnym, nie załamywały ludzi, po większych czy mniejszych kataklizmach feniks powstawał z popiołów hartowany doświadczeniem.
Po wielkim pożarze Kęt Ambroży wyjechał do Krakowa. Był wtedy skwarny lipiec, chłopiec miał czternaście i pół roku. Żegnała go babka, która drepcząc obok niego ostatecznie prowadziła go - jak się później okazało - w drogę będącą jego przeznaczeniem.

III
"Kraków, jakim go splot warunków uczynił, to było najoryginalniejsze miasto pod słońcem, z pewnością unikat na kuli ziemskiej wszechczasów. Już pod względem geograficznym położenie jego było osobliwe. Wciśnięty w sam kąt Galicji, odcięty granicą od całego niemal krakowskiego, które mieściło się w zaborze rosyjskim (ale w młodości Ambroży Grabowski jeszcze czynił swobodne wycieczki do Prądnika bez paszportu, napawając się szlachetnością krajobrazu nienaruszonego ręką człowieka), odcięty drugą granicą od przemysłowego zagłębia na Śląsku, wydziedziczony ze swej stołeczności - bodaj galicyjskiej - przez Lwów, wgnieciony w plan twierdzy austriackiej z zatamowaniem ruchu budowlanego przedmieść(...). Był co się zowie małym miastem"4.
Kiedy Ambroży Grabowski w 1797 roku przekraczał rogatki dawnej stolicy wielkiego państwa Jagiellonów, mieszczan, parobków, księży, oficerów itd. było zaledwie osiem tysięcy w obrębie krakowskich murów, których dzisiaj pamiątką są planty, "plantacje" jak je naoczny świadek ich urządzania - Grabowski - nazywał.
W latach młodości Ambrożego chwała i znaczenie tego miasta drżały rozdeptywane ze wschodu na zachód, z północy na południe i w drugą stronę i jeszcze raz, i jeszcze... butami żołdaków rosyjskich, pruskich i austriackich. Cudem chyba przetrwało to miasto. A może nie był to cud, tylko siła tradycji, wiara w nią, wynikająca ze znajomości historii tamtych krakowian przywiązanych do najmarniejszego okruchu średniowiecznej cegły lub pisanego dokumentu, czy zwyczaju? I mógł przypuszczać czternastoletni Ambroży, wchodząc w mury tragicznej wielkości, że stanie się za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wielkim filarem nie tylko podtrzymującym sypiące się resztki starej chwały, ale będzie i światłem dokumentującym znaczenie scalania przeszłości dla potomnych, że stanie się niejako budowniczym metody wiedzy o tym mieście wybiegającej swoją wartością w przyszłość i ciągle nie tylko aktualnej, ale coraz bardziej aktualnej?
Przez jaką bramę wszedł Ambroży do Krakowa? Zapewne od południa. Ale jaka by to nie była brama obudowana basztą, widok wzdłuż murów wszędzie był jednaki: "Kraków był otoczony podwójnym murem i obstawiony dookoła basztami. Przestrzeń zewnętrzna około murów, która oddzielała miasto od przedmieść była to okolica niedostępna, zasypana górami śmieci, błota i rumowiska, wywożonymi z miasta i sypanymi bez ładu, zarosła lasem ostów, pokrzyw, szaleju, psiego mlecza, przerżnięta w różnym kierunku bagnistymi i śmierdzącymi ściekami nieczystości spływającymi z miasta, skąd rozchodził się nieznośny smród, osobliwie w czasie upałów letnich, tak że tam trudno było zapuścić kroki, a szczególniej też taką była strona zachodnia"5.

Baszty krakowskie wg Skarbniczki Naszej Archeologii A. Grabowskiego z 1854 r. U góry z lewej Baszta cieślów, z prawej Baszta stolarzy, poniżej Brama floriańska.
Z babką, Zofią Florkiewiczową, udał się do klasztoru oo. Bernardynów na Stradomiu, którego przełożonym był daleki krewny Grabowskich, o. Paschalis Serwan.
Z babką, Zofią Florkiewiczową, udał się do klasztoru oo. Bernardynów na Stradomiu, którego przełożonym był daleki krewny Grabowskich, o. Paschalis Serwan.
Jakaż mogła być ich pierwsza rozmowa? Przekartkujmy przytaczane już "Wspomnienia".
- Czy to wnuk Pani? - zawołał po powitaniu zażywny zakonnik wskazując na drobnego chłopca. - Czy go tu pani do szkół przywiozła? - pytał dalej.
Babka odrzekła, że nie.
- Po to go przywiozłam, żeby sobie wyszukał kawałek chleba.
Pokiwał bernardyn łysą głową patrząc w oczy poważnego młodzieńca. Po chwili przemówił:
- Och, w Krakowie jest dużo chleba, to mu go tu łatwo wynajdziemy.
I patrząc ciągle na Ambrożego po chwili milczenia zapytał go:
- Do czego miałbyś ty ochotę?
Biedny Ambroży. Z rodzinnego miasta wywiózł małą znajomość rodzajów ludzkiego zajęcia. Wiedział o zawodzie krawca, szewca, stolarza, kowala... Nie umiał odpowiedzieć. Spojrzał rozpaczliwie na babkę oczekując jakiegoś ratunku. Ale ona, choć z zafrasowaną tkliwością patrzyła na wnuka, milczała.
Bernardyn zawyrokował.
- Jeżeli chcesz, to cię zarekomenduję do handlu korzennego lub do księgarni.
Ambroży w sekundzie wspomniawszy swoje umiłowanie czytania wszystkiego, cokolwiek mu w rękę wpadło, już się nie namyślał.
Wybrał księgarnię.
Ojciec Paschalis napisał list polecający chłopca do księgarza, Antoniego Ignacego Gröbla i wręczając go młodzianowi powiedział:
- Idź i po prawej ręce uważaj napis na okiennicy sklepu: Księgarnia Gröbla, a jest ona po prawej ręce wchodząc w Rynek, na końcu ulicy Grodzkiej.
Uniósłszy cały swój dobytek, a to dwie koszule, dwie, czy trzy książki szkolne niemieckie i różne takie drobiazgi dziecięce, a i kapitał gotowizny zabrany z Kęt za sprzedaż dwóch par gołębi wynoszący złotych polskich 2 grosze, co wszystko mieściło się ledwie w połowie skrzynki niesionej pod pachą, opuścił razem z babką klasztor. W Rynku, w kramie, babka kupiła mu kapelusz za pieniądze z handlu gołębiami dokładając jeszcze kilka grajcarów.
Spocona fizjonomia, czy to z przejęcia nieznaną przyszłością, czy to z wymęczenia drogą i skwarnym dniem jaka stanęła w księgarni na Grodzkiej nie wywarła zapewne na Gröblu szczególnego wrażenia. Przed właścicielem księgarni i drukarni stał zabiedzony chłopak w mocno schodzonej kapotce z granatowego sukna na zużytej koszulinie, w dziurawych na kolanach spodniach w paski i z małą, podłużną skrzynką pod pachą.
Przeczytał przyszły pryncypał Ambrożego bilet napisany ręką ojca Paschalisa i spojrzał na biedotę.
- Chodziłeś ty do szkoły?
- Chodziłem.
- Czegóż się tam uczyłeś?
- Języka niemieckiego.
Antoni Gröbel zadał chłopcu jeszcze kilka zdawkowych pytań w języku niemieckim, a potem kazał mu napisać na podanym papierze swoje nazwisko. Spytał wreszcie:
- Czy masz jakieś rzeczy?
- Mam pierzynkę i poduszkę oraz tę skrzynkę z rzeczami - wskazał skinieniem głowy na skromny kuferek.
- To sobie to wieczór przynieś i wejdź za kasę.
Tego jeszcze dnia, wieczorem, wszedłszy "za kasę", Ambroży spojrzawszy na wysokie półki wypełnione książkami wyciągnął rękę po pierwszą lepszą. Był to "Dykcjonarz historii naturalnej", tłumaczony z języka francuskiego przez pijara, księdza Ładowskiego. Książka ta była drukowana u Gröbla. Ambroży z wielkim zaciekawieniem zabrał się do czytania.
Nagle poznał, "że są jakieś kraje, które się nazywają Europa, Azja, Ameryka, Afryka, o czym w szkole w Kętach nikt nie słyszał... Była ta książka niby pierwszy próg lub szczebel, prowadzący do poznania świata i był to rzeczywisty początek(...) upodobania w czytaniu, a czytanie było istotnym kursem..."6 nauk przyszłego Ambrożego Grabowskiego.
"Dom i księgarnia Gröblów, u których przyszło mu żyć przez dwadzieścia lat, był uczciwy, poważny, stanowił prawdziwą szkołę życia. Patriotyzm wniósł tam zapewne Antoni Ignacy Gröbel, syn kupca i księgarza, Ignacego Gröbla, przybysza z Niemiec. Żoną Antoniego była Tekla z Raciborskich. Księgarnia i drukarnia Gröbla stała się miejscem spotkań patriotów z obozu Kościuszkowskiego, profesorów i literatów, a młody Grabowski chłonął w siebie tę atmosferę pełną odgłosów zza Alp i wiary, że niedługo nastąpi wyzwolenie Polski i Krakowa. Środowisko, z którym się Grabowski zetknął w Krakowie w roku 1797 i wśród jakiego się wykształcił, było następstwem wieku Oświecenia, szkół Komisji Edukacyjnej, działalności Kołłontaja, konstytucji majowej i kościuszkowskiego powstania. Czternastoletnie rządy austriackie nie były w stanie złamać charakteru miasta, zmienić poglądów jego ludności, po prostu go zniemczyć, choćby powierzchownie, jak to miało miejsce w niektórych miastach wschodniej i środkowej Galicji. Główną przyczyną były czasy ciężkie dla Austrii, zajętej wojnami z Francją, kryzysy ekonomiczne i społeczne w monarchii, ale także sprawiał to opór Krakowa wobec prób austriaczenia go. Nawet krakowscy kupcy i rzemieślnicy, rekrutujący się w dużej mierze z przybyszów austro-niemieckich, w zetknięciu z kulturą polską, z miejscową inteligencją, z ludem wiejskim, ulegali polonizacji. Do tego przybyły hasła rewolucji francuskiej, coraz wyraźniej docierające do Krakowa, a wreszcie odrębność naszej kultury, jej indywidualny, niezależny charakter.

Grabowski rósł w tej atmosferze. Opisując ją później we "Wspomnieniach", kładł głównie akcent na patriotyczną atmosferę Krakowa, na opór wobec Austriaków (których nie cierpiał), na "polaczenie" się Niemców w Krakowie. Bandtkiemu wypominał, że "narodowości naszej był mało przychylny", że "przywykł do germanizmu, a odzwyczaił się od polszczyzny". Nie znaczyło to, że nie doceniał zasług i wiedzy Jerzego Samuela, z którym blisko współpracował"7.
Jeszcze przed 1812 rokiem Ambroży Grabowski zetknął się z wybitnymi przedstawicielami inteligencji Krakowa, oscylujących wokół osoby Kołłontaja. Do nich należeli: Jan Maj - dziennikarz i księgarz, działacz w powstaniu kościuszkowskim, Michał Juszyński - bibliograf, profesor Józef Sołtykowicz, profesor Jacek Przybylski - dyrektor biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmujący mieszkanie w domu Gröbla, z którym młody Ambroży przez kilka lat spotykał się niemal codziennie. To byli jego i przyjaciele i wielcy nauczyciele. To oni określali jego poglądy społeczne i polityczne, jego demokratyzm, praktyczny, nie radykalny, kształcili jego przywiązanie do ludu, do stanu chłopskiego, do sztuki i kultury ludowej. Można rzec, Ambroży Grabowski został obarczony dziedzictwem promieniującym od Kołłontaja. W mieszkaniu Grabowskiego wisiał portret Kołłontaja - świadectwo tradycji, myśli i działalności tuzów kształtujących ducha mniejszych umysłem.

W czasach Księstwa Warszawskiego zetknął się Grabowski z młodszym od siebie poetą, historykiem i krytykiem literackim, Kazimierzem Brodzińskim ("O klasyczności i romantyczności"), a także z poetą Wincentym Reklewskim, uczestnikiem kampanii moskiewskiej. Ich opowieści osnute na ciężkich przeżyciach związanych z próbą wskrzeszenia Polski, dyskusje przy świeczkach określały coraz bardziej demokratyzm i krytycyzm Grabowskiego wobec klasy posiadaczy, wobec szlachty.

Gdy Ambroży Grabowski został redaktorem i wspólnikiem Mateckiego (po śmierci w roku 1799 męża, Antoniego Gröbla, Tekla z Raciborskich Gröblowa wyszła za mąż w 1808 roku za Józefa Mateckiego) przypadło mu przygotować do druku dzieło Michała Juszyńskiego "Dykcjonarz poetów polskich". Był to owoc wieloletniej pracy tego wierszopisa i plebana kieleckiego, nieprzeciętnej miary erudyty i bibliografa. Dzieło to do dzisiaj ma swoją wagę, jest oparte na rzetelnych badaniach bibliograficznych i źródłowych. Pracę Juszyńskiego Grabowski podzielił na tomy i całkowicie uporządkował. Przy tym Juszyński przekazał Grabowskiemu wiele pomysłów przypowieści staropolskich i anegdot, co te opracowawszy Grabowski wydał w 1819 roku z przedmową Józefa Ossolińskiego8. Ile Grabowski nauczył się przy tej pracy, nie trudno sobie wyobrazić.

Grabowski robił korekty do dzieła profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Sołtykowicza, "Ostanie Akademii Krakowskiej" i prawdopodobnie je redagował. To, co dziełu nadawało główną wartość były to setki, tysiące przypisków. Była to ciężka praca. A Grabowski był korektorem pedantycznym i biegłym.
Przestawanie przez rok 1811 Grabowskiego z Sołtykowiczem, bliskim człowiekiem Kołłontaja, praca nad jego dziełem, musiała rozbudzić w młodym księgarzu pasje historyczne w zakresie bibliografii, dziejów kultury, kultury materialnej, pamiątek i zabytków. A przy tym z pracy przy dziełach takich ludzi jak Juszyński, Sołtykiewicz, z ich przyjaźni, wyniósł Grabowski może więcej niżby mu dały suche wykłady uniwersyteckie. Fakt, że posiadał umysł chłonny i jakby stworzony do samouctwa. Potrafił nauczyć się języków obcych, łaciny, a także średniowiecznej paleografii9, znakomicie mógł czytywać średniowieczną niemczyznę, a jaką to było podporą w jego działalności naukowej, łatwo zrozumieć.
Znajomość paleografii i średniowiecznej niemczyzny pozwoliła Ambożemu Grabowskiemu odkryć postać Wita Stwosza10. Przez dziesięciolecia był najwyższym autorytetem znajomości dziejów i twórczości tego artysty. Do tego stopnia, że nawet nauka niemiecka z czasów hitlerowskich przyznawała rację jego dowodom motywującym twierdzenie, że Stwosz był Polakiem. Hitlerowscy historycy sztuki - niebywale w obliczu nagminnego fałszowania przez nich historii i dowodów pochodzenia wielu twórców i uczonych - odrzucali wszelkie racjonalne uzasadnienia polskich naukowców, już z czasów po Grabowskim, na podstawie nowszych badań wytykających mu popełnienie błędu.

"Postać Ambrożego Grabowskiego nasuwa mnóstwo tematów: jego charakter i poglądy, jego wiedza i osiągnięcia naukowe, jego pierwszeństwo na wielu polach, zwłaszcza bezcenne dla nas zrozumienie ikonografii, wpływ, jaki wywarł na dzieje naszej sztuki, na naszą muzeologię, inwentaryzację zabytków i inne dziedziny nauk historycznych. Niemal w każdej z nich zaznaczył swój udział(...). Dzieło jego okazuje, że był to dużej wartości uczony, wybiegający swą metodą i zamiłowaniami w przyszłość(...). Nie popełnimy błędu stawiając jego "Wspomnienia" w pierwszym rzędzie pamiętników polskich, obok dzieł Paska, Kitowicza, Kołłontaja, Rzewuskiego, które przekazały wiedzę o dawnym obyczaju i zapomnianych wypadkach(...). W prostej linii czujemy się spadkobiercami jego idei. Żarem szlachetnej pasji przepoił swoją działalność, nauczył współczesnych opieki nad zabytkami i nauczył cenić historię w nich żyjącą"11.
Ambroży Grabowski, odkrywca twórcy Ołtarza Mariackiego, Wita Stwosza, czeka jeszcze na swoich biografów, czeka również na wydanie, kto wie czy nie obszerniejsza i ciekawsza druga część "Wspomnień". Pierwsza część, zawarta w dwóch, grubych tomach została opracowana przez Stanisława Estreichera12 i udostępniona drukiem na początku minionego stulecia.

Ambroży był dwukrotnie żonaty. Z Józefą z Nowakowskich miał troje dzieci: Józefę - żonę senatora Wiktora Kopffa, zmarłą w 1895 roku, Marię - żonę architekta Karola Kremera i syna, Maksymiliana - sędziego i prezydenta Tarnowa, zmarłego w 1889 roku.

Maksymilian Grabowski też miał troje dzieci: Eugeniusza - był profesorem w Szkole Przemysłowej w Krakowie, zmarł w 1922 roku, Stanisławę, późniejszą Gąsiorowską, której córka, Maria wyszła za mąż za profesora Albina Żabińskiego, założyciela Wyższej Szkoły Handlowej w Krakowie, i drugiego syna, Lucjana - profesora astronomii Politechniki Lwowskiej, zmarłego w 1941 roku.
Z drugą żoną, Józefą ze Służewskich - córką generała króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, J. Służewskiego - miał Ambroży Grabowski dwoje dzieci: córkę, Stefanię i syna, Kazimierza. Stefania poślubiła w roku 1858 Karola Estreichera13, wówczas urzędnika sądowego we Lwowie i początkującego bibliografa. Ich synem był profesor Stanisław Estreicher, zamordowany przez hitlerowców we Lwowie podczas ostatniej wojny, wnukiem zaś znany historyk sztuki, zmarły w 1984 roku, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, Karol Estreicher II-gi.




Wspomnieć tu można jeszcze o rodzinnym pokrewieństwie Grabowskich z Morelowskimi (Marian Morelowski, znany historyk sztuki), z Burzyńskimi (Zbigniew Burzyński, pionier sportu balonowego), z Grzybowskimi (profesor UJ, Konstanty Grzybowski)... Syn Ambrożego, Maksymilian, był żonaty z Teodorą z Majerów, siostrzenicą prezesa Akademii Umiejętności. Lucjana Grabowskiego łączyły stosunki rodzinne z jego kuzynem, księgarzem, Edwardem Münichem.

III
Józef Grabowski, wnuk Ambrożego, urodził się 21 maja 1890 roku w Krakowie. Był jedynym synem Kazimierza Grabowskiego, ówczesnego docenta higieny na Uniwersytecie Jagiellońskim, a także znakomitego lekarza praktyka. Jako naukowiec posiadał Kazimierz Grabowski wielkie zasługi w nowej w tamtych czasach gałęzi wiedzy medycznej. Śmiało można nazwać go "ojcem higieny". Matką przyszłego pedagoga była Józefa z Fryczów, ciotka artysty malarza, Karola Frycza14.

Elza Pareńska (z lewej) i Józefa z Fryczów Grabowska. (Elza Pareńska (1857-1919) żona prof. St. Pareńskiego, "dom bankowy" Młodej Polski, przyjaciółka malarzy Wyspiańskiego i Wojtkiewicza.

Dzisiaj trudno dociec, gdzie Józef Grabowski rozpoczął wstępną edukację. Z pozostałych po nim nielicznych dokumentów jest znana szkoła średnia, do której uczęszczał w latach 1904 - 1908. Było to gimnazjum św. Jacka w Krakowie, od kilkudziesięciu lat już nie istniejące. W roku 1908 Józef Grabowski uzyskał w tym gimnazjum maturę, z pierwszą lokatą ex aequo z niejakim Adamem Krokiewiczem15, późniejszym znakomitym uczonym.
W 1892 roku ojciec Józefa, Kazimierz Grabowski, po niefortunnych operacjach na giełdzie, nie mając możliwości spłacenia zaciągniętych honorowych długów wyjechał niemal dosłownie "za chlebem" do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zamieszkał w Trenton w St. New Jersey. We wdzięcznej pamięci tamtejszych mieszkańców zapisał się jako powszechnie znany i ceniony lekarz, a także jako działacz polonijny. Przed śmiercią, która nastąpiła w 1912 roku zwrócił zaciągnięte w kraju pożyczki. Do dzisiaj w Trenton dba się o jego grobowiec i pamięta o dobroci i szlachetności tego polonusa. Miłymi strażnikami pamiątek pozostałych po nim jest znana w Trenton rodzina Wojciechowskich.
Po wyjeździe ojca do Ameryki, Józef miał wtedy niespełna dwa lata, jego matka prowadziła z synem bardzo skromne życie. Nieczęste przesyłki finansowe zza oceanu z trudem łatały rosnące potrzeby nawet tak małej rodziny. A już nauka w tamtych czasach była wyjątkowo kosztownym luksusem.
Płatnych korepetycji zaczął Józef udzielać od średnich klas szkoły powszechnej. W gimnazjum była to już jego praca normalna. W latach uczęszczania do szkoły średniej, a i później, będąc studentem, zarabiał też rezultatem zainteresowań przyrodniczych: drukował w fachowych pismach galicyjskich, także wiedeńskich, opracowania wyników swoich obserwacji prowadzonych nad motylami. Przede wszystkim uczył się, a wyniki miał świetne.
Usiłował szybko stanąć "na własnych nogach" zdobywając możliwości finansowego wsparcia matki. Nie tylko szkoła, literatura, prasa, czy teatr - ówczesny potencjał informacji - stanowiły źródło jego wiedzy. Ze szkoły austriackiej na pewno wyniósł zrozumienie pojęcia dyscypliny, niezbędnej do prowadzenia dorosłego życia pozytywnego. Charakter jego edukacji narodowej kształtował się w domu żyjącego jeszcze Karola Estreichera I-ego, ciotki Stefanii i ich syna, ciotecznego brata Józefa - Stanisława. Żył w Krakowie Wyspiańskiego. Widywał tego "ponurego, mocno już schorowanego brodacza" (określenia poety i malarza ze wspomnień Grabowskiego), widział pierwsze wystawienie "Wesela", znalazł się niemal w środku słynnego skandalu towarzyskiego, jakie to przedstawienie wywołało, poruszał się w cieniu teatru Słowackiego - był częstym gościem jego "jaskółki" oglądając słynnych wówczas aktorów, blisko z nimi przebywając - w domu Estreicherów - obok najświetniejszych, często w tamtych latach bardzo kontrowersyjnych autorów, tych postępowych ale i tzw. zachowawczych, dzisiaj już zupełnie zapomnianych...
Brał czynny udział w ówcześnie realizującej się rewolucji kulturalnej usiłującej dokonać wyłomów w skamieniałej mentalności krakowskiej. Powiązany koligacjami rodzinnymi był w samym środku - młodym, chłonnym bardzo umysłem - młodopolskich zawirowań i nawet szatańskich biesiad przybyszewszczyzny16. Kształciła go szkoła austriacka i Młoda Polska. Obserwując, posiadając umysł analityczny - stawał się racjonalistą, uczestnicząc - dyskutował, zadawał pytania... Pomny na bagaż pozostawiony przez przodków, intelektualnie, podobieństwem zainteresowań, bardzo związany ze swoim dziadem, Ambrożym, stawał się gorącym patriotą (Józefa Grabowskiego dywagacje historyczne na jego lekcjach historii, czy języka polskiego w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku wiele miały wspólnego z sentencjami pozostawionymi w pismach Ambrożego).
W 1905 roku Kraków liczył 94.473 mieszkańców. Ten rok pozostał w pamięci Józefa Grabowskiego jako okres, w którym na dobre począł się krystalizować jego światopogląd. 2 lutego, 15 i 22 października przewaliły się przez Kraków wielkie demonstracje uliczne. Echa rewolucji rosyjskiej.
Chłopiec miał już 15 lat. W Krakowie powstało klerykalne Polskie Centrum Ludowe i Nacjonalistyczne. Studenci zorganizowali się w "Zjednoczeniu". Ukazał się "Czerwony Sztandar" i "Z pola walki". R. Starzewski został redaktorem naczelnym "Czasu". Akcja na rzecz królowej Jadwigi. Austriackie władze przekazały miastu zamek na Wawelu; początek robót konserwatorskich w zamku królewskim. Powstał klub sportowy "Wisła". Od tego klubu zaczął się romans Grabowskiego ze sportami wodnymi.

A w kulturze? W 1905 roku odbył się w Krakowie Zjazd Historyczno-Literacki im. Mikołaja Reja. St. Kutrzeba17 wydał swoją "Historię ustroju Polski", Feldman18 - "Pomniejszczycieli olbrzymów", Rydel19 - "Betlejem polskie", A. Strug20 - pierwsze opowiadania, Wyspiański - swojego "Hamleta".
Na scenie u Słowackiego "Tkacze" Hauptmanna21 i "Na dnie" Gorkiego22.
Solski23 - w środku - wtedy - swojego życia - został dyrektorem teatru miejskiego. Z mową inauguracyjną J. A. Kisielewskiego24 powstał "Zielony balonik". Malczewski25 namalował "Zatrutą studnię". Wystawiają Kandinsky26 i Ślewiński27. Do Wyspiańskiego przyjechali Piłsudski i Żeromski - w sprawie skarbu narodowego...


W dwa lata później Stanisław Wyspiański umarł. Siedemnastoletni chłopiec, w tłumnym kondukcie odprowadził go wczesną, grudniową porą na Skałkę przy akompaniamencie króla polskich dzwonów - Wielkiego Zygmunta. Chłopiec znacząco dla swojej osobowości już obejmował ogrom wartości napisanych przez tego geniusza słów. Rok wcześniej wyostrzającym się coraz bardziej zmysłem krytycyzmu spojrzał na Kraków przez pryzmat tekstu "Moralności pani Dulskiej" Zapolskiej28. Znał już współczesny sobie Kraków. Kochał go, ale mimo przemożnego do rodzinnego miasta uczucia, chciał się wyrwać z tego, bądź co bądź mocno - w jego mniemaniu - stęchłego zaścianka. Gdzie? Wtedy, z perspektywy Krakowa i - co nie było bagatelne - najtaniej, najbliższy wielki świat zaczynał się w Wiedniu. Ale czy do Wiednia?...
Rok 1908. Rok matury. W Krakowie rozgorzał spór o domy św. Idziego. Wyszedł organ PPS Frakcja Rewolucyjna "Przedświt". Krakowska banderia29 wyjechała na obchody jubileuszowe cesarza Franciszka Józefa I do Wiednia. E. Haecker demaskował J. Borowską jako agentkę Ochrany. St. Kutrzeba został profesorem prawa polskiego na UJ. Katedrę antropologii objął profesor J. Talko-Hryncewicz. Powstała artystyczno-malarska grupa "Zero" z W. Kossakiem i L. Kowalskim. Inny znakomity malarz, Leon Wyczółkowski pojedynkował się z również tego zawodu przedstawicielem, Józefem Mehofferem. Kampania przeciw Feldmanowi. Zawiązała się Dyrekcja Koncertów Krakowskich - Dropiowski, Trzciński. Do Krakowa - na stałe - przyjechał Karol Irzykowski30.
Nadszedł czas studiów. Wyjechać do Wiednia? Zapewne głównie ze względu na niedostatek, w jakim się znajdował z matką, pozostał w Krakowie. Przestąpił progi Uniwersytetu Jagiellońskiego, zapisał się na wydział filozoficzny, studiowanie na tym wydziale wiązało się z mniejszym obciążeniem finansowym, wiedza o mądrości mało kosztowała...
W 1909 roku Sejm krajowy uchwalił ustawę o tzw. Wielkim Krakowie. Zakończono budowę gmachu Towarzystwa Rolniczego, zaprojektowanego przez S. Odrzywolskiego. Rozgorzała walka o basztę Kościuszkowską. Utworzono organizacje niepodległościowe "Strzelec" i "Promiń". Grabowski należał do "Strzelca". Na Uniwersytecie F. Bujak został profesorem historii gospodarczej, W. Tokarz profesorem historii Polski. Stanisław hrabia Tarnowski natomiast ustąpił z katedry. Wyszło dzieło Adama Grzymały-Siedleckiego31 "Stanisław Wyspiański", Żeromski wydał "Różę". Teatr im. Słowackiego dopiero tego roku stał się teatrem "Słowackiego". W listopadzie 1909 roku Grabowski obserwował strajk kolegów z Akademii Sztuk Pięknych, patrzył na postać odchodzącego Juliana Fałata.32 Poznał Dunikowskiego, który właśnie osiedlił się w Krakowie. Jesienią spór o panoramę Grunwaldu w Barbakanie. Feliks Nowowiejski33 został dyrektorem Towarzystwa Muzycznego. Kardynał J. Puzyna raczył wyrazić sprzeciw sprowadzeniu zwłok Słowackiego na Wawel.
15 lipca 1910 roku Grabowski pierwszy raz widział Ignacego Paderewskiego, podczas obchodów grunwaldzkich i odsłonięcia pomnika Jagiełły. Osobiście spotkał się z nim dopiero po kilku latach, gdy słynny pianista i kompozytor w odrodzonej Polsce objął urząd premiera. Jesienią brał udział, czynny, w "zimmermaniadzie" - antyklerykalnych rozruchach studenckich. Z zapartym tchem słuchał wykładów Ignacego Chrzanowskiego34 i K. Nitscha35. Nie opuszczał wykładów z historii powszechnej profesora W. Sobieskiego36. Studiował książkę F. Perla37 "Dzieje ruchu socjalistycznego" i z rodzinnej powinności L. Stasiaka38 "O narodowości Wita Stwosza".
W początkach roku 1911 Grabowski pojechał do Wiednia. Na Berlin, czy Paryż nie było go stać. Kolejna przesyłka finansowa od ojca, już jedna z ostatnich, bowiem Kazimierz Grabowski zmarł w 1912 roku, a więc kolejna przesyłka, a także własne oszczędności pochodzące z zarobków za korepetycje i publikacje o motylach pozwoliły mu wreszcie na opuszczenie, choć na krótko, mocno zdulszczonego Krakowa.
Zrazu upajał się architekturą, podobną w wyrazie do krakowskiej, ale w jakże większym wymiarze. Oddał się nowym znajomościom w literackich knajpach. Zwiedzał muzea i dostępne pałace. Wstąpił rychło na wydział prawa, a także dość skrupulatnie uczęszczał na wykłady Sigmunda Freuda39. Pochłaniał dzieła traktujące o rozwoju społeczeństw, kultury, sztuki, religii...
Wiosną tego roku Grabowski poznał cesarza.
Dwudziestojednoletni student, aktualnie prawa, wybrał się pewnego, wyjątkowo słonecznego i jak na tę porę roku ciepłego dnia do parku otaczającego pałac Schönbrunn40. Wędrówki po parku cesarskim odbywał podczas tego pobytu w stolicy ówczesnego, liczącego już wtedy swoje ostatnie dni imperium bardzo często. Tego, pamiętnego dla niego dnia, przechadzając się - wspominał po latach - głównie rozmyślał