W trzydziestolecie liberałów
| Historia | 2010-05-25
Dziś wielu z nich ma fundamentalny wpływ na życie polityczne, gospodarcze i społeczne naszego kraju. Warto prześledzić drogę tej grupy. Opracowanie poniższe jest częścią konspektu nienapisanej książki o naszych liberałach.
Początki
To, co dziś nazywane bywa środowiskiem gdańskich liberałów, zaczęło kiełkować już w sierpniu 1980 r. Większość przyszłych liberałów zakładała Niezależne Zrzeszenie Studentów na Uniwersytecie Gdańskim. Tam Tusk spotkał Andrzeja Zarębskiego, Jacka Kozłowskiego, Piotra Kapczyńskiego i Marka Zająkałę. Łączył ich radykalizm, niechęć do PRL, ale też do Ruchu Młodej Polski, endecji i socjalizującego KOR. Byli przeciw Wałęsie.
Tusk: Sierpień 1980 r., serio, w sensie politycznym, zaczął się dla mnie dopiero ostatniego dnia strajku, kiedy zebraliśmy się w grupie 8–10 osób i założyliśmy pod bramą Stoczni Niezależne Zrzeszenie Studentów. Dlaczego pod bramą? Otóż Borusewicz kategorycznie nastawał, aby nie pchać się do stoczni, ale zająć się na zewnątrz aprowizacją, informacją. To były wakacje i mieliśmy pewne kłopoty, żeby ściągnąć kolegów. Ja już wtedy formalnie nie byłem studentem, obroniłem pracę magisterską, ale uczelnia była nadal moim naturalnym zapleczem i środowiskiem. No więc zbieraliśmy się, część organizowała chleb dla stoczniowców, część podrzucała papier, inni organizowali poligrafię czy starali się ją uruchomić poza stocznią. Dopiero ostatniego dnia strajku udało nam się spotkać w większej grupie, w której byli: Andrzej Zarębski, Rysiu Grabowski, Paweł Huelle, Marek Zająkała, Zbyszek Pilachowski, Jacek Kozłowski, Piotr Kapczyński. Właściwie od tego momentu zaczęła się ta moja jak gdyby kariera.(...)
Zebraliśmy się w 6–7 i uznaliśmy, że trzeba jakoś wesprzeć od strony studenckiej to, co się dzieje. Pojawił się pomysł założenia organizacji studenckiej, siostrzanej dla Solidarności. 31 sierpnia spotkaliśmy się późnym popołudniem na Przymorzu i tam powołaliśmy nieformalny komitet założycielski Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich. Chyba wtedy wymyśliliśmy tę nazwę. Przez cały wrzesień trwał cykl spotkań konstytuujących tę organizację. W niej spotkała się też większość przyszłych liberałów, tych z mojego pokolenia, a więc trochę młodszych od Bieleckiego czy Lewandowskiego. Kiedy NZS powstał, ja się wyłączyłem, bo przecież już byłem po studiach. (...) Solidarność Solidarnością, no ale trzeba też mieć coś wspólnego, własnego. Tak pojawił się pomysł stworzenia pisma „Motywy”. Robiliśmy je w parę osób. Tęskniliśmy do bardzo rzadkich polskojęzycznych tekstów emigracyjnych, które o gospodarce traktowały w sposób, z naszego punktu widzenia, normalny. Pierwszy przekład, który chcieliśmy wrzucić do „Motywów”, to był tekst Waltera Lippmanna. Myśmy w ogóle po raz pierwszy odkryli wówczas Lippmanna. Zachwycił nas jego tekst z takiego dużego zbioru wydanego w Paryżu, ale nie przez Giedroycia. Przeczytaliśmy i to było jak odkrycie Ameryki! Ostatnie strony „Motywów” mieliśmy drukować pod koniec grudnia 1981 r. Wszystkie materiały kolega spalił 13 grudnia, w przerażeniu, że zaraz przyjdą rozstrzeliwać, wieszać.
Pamiętam też, że chcieliśmy wydać pierwszą książkę. Namówiliśmy kolegów z NZS Politechniki Gdańskiej, żeby nam pomogli. Był to zbiór artykułów o liberalizmie pod redakcją Jedlickiego. Kilkanaście różnych głosów, różnych autorytetów. W Warszawie wyszła taka broszurka TKN-owska, czytaliśmy ją i mówiliśmy: popatrz, to jest właśnie to... No i, rzecz jasna, czytaliśmy Kisiela. (...) Ten nasz ówczesny liberalizm był, do jakiegoś stopnia, radykalnym negatywem PRL. Pamiętam, że politycznie prawie w komplecie byliśmy za Gwiazdą, przeciw Wałęsie, ale tylko dlatego, że Gwiazda był radykalniejszy. My nie byliśmy robotnikami. Nas związkowość nie interesowała ani na jotę. Szukaliśmy czegoś innego.(...)
Byliśmy grupą, która odnalazła się poprzez fakt niechęci do Ruchu Młodej Polski i do endecji (...). Irytowały nas ich poglądy, byliśmy kontestacyjni, jeśli chodzi o Kościół, o narodowe tradycje.
Bardziej odpowiadał nam intelektualny sznyt KOR. To w ogóle był czas „szpanu filozoficznego”: przy wódce z równą namiętnością gadaliśmy o dziewczyna i piłce, jak o Sorelu, Zdziechowskim czy Levi-Straussie. I był zapewne jeszcze jeden element, może nie zawsze do końca uświadomiony – łączyła nas pewna niechęć do Warszawy, Warszawa była przecież taka socjalistyczna i korowska. Może więc nasz liberalizm był po części przekorną reakcją pewnego gdańskiego środowiska intelektualnego na Solidarność, RMP, KOR? (...) Jestem przekonany, że zbieg okoliczności odgrywa ogromną rolę w historii polityki i mam wrażenie, że „gdański liberalizm” ma swoje źródła w koincydencji towarzyskiej, w tym, że ci ludzie spotkali się w odpowiednim momencie. W każdym razie, dla naszej grupy związkowość była nudna. (...)
13 grudnia, niedziela, około 11 rano włączyłem radio, potem telewizję. Nic nie grało. Przyszła sąsiadka z dołu i mówi, żebym się gdzieś zakopał pod ziemię, bo jest stan wojenny. W pierwszym momencie ucieszyłem się: teraz dopiero zawalczymy! Było w nas jakieś dziwne poczucie potęgi, złudne zresztą, jak się potem okazało. Afganistan, Ameryka, papież. Co oni w tej sytuacji mogą nam zrobią? Jedynym problemem dla mnie i kolegów było to, że Solidarność mędrkuje, a przecież komuny już nie ma... No i nagle komuna zapukała do drzwi.(...)
Stan wojenny i „Przegląd Polityczny”
„Partia liberałów, w przekonaniu Donalda Tuska, powstała w bloku na gdańskim osiedlu Zaspa. Dokładnej daty nikt nie pamięta, bo nie wydawała się wtedy istotna. Ale było to prawdopodobnie w lutym 1983 r. Wtedy właśnie Tusk odebrał z podziemnej drukarni 400 egzemplarzy pierwszego numeru „Przeglądu Politycznego”, który dla polskich liberałów stał się tym, czym dla komunistów leninowska „Prawda”. - z „Polityki”
Wojciech Duda, który do dziś jest redaktorem naczelnym „Przeglądu Politycznego”, mówi, że liberałowie w Gdańsku powstali z niczego: – Wzięliśmy się z przeczytanych książek, z dyskusji po świt, z doświadczeń Solidarności i stanu wojennego. „O demokracji w Ameryce” Tocqueville’a była jedną z tych lektur, która uformowała nasze myślenie. Namiętnie o niej dyskutowaliśmy, bo odnaleźliśmy w niej urodę świata i przekonanie, że wolność idzie w parze z demokracją. A my chcieliśmy poszerzać przestrzeń naszej wolności.
Duda: Nasz projekt powstawał w realiach stanu wojennego. Pierwszy numer "Przeglądu Politycznego" złożony został na przełomie roku 1982 i 1983. Za nim poszły następne. Sformułowaliśmy w nich kilka zasad, które liberalizm obrał za swoje i przekształcił w uniwersalne prawa człowieka i obywatela. Bezpieczeństwo osobiste i nienaruszalność wolności człowieka, swoboda głoszenia własnych przekonań, pluralizm ideowy. Proszę zwrócić uwagę, jak skromnie zarysowane zostało pole praktykowania w Polsce liberalizmu! Ktoś, kto mówił wtedy o sobie, że jest liberałem, musiał zdawać sobie sprawę, że liberalizm to zaledwie wstęp do ideologii.
Mimo to nasz program minimum pozwolił nam sformułować na łamach pierwszego numeru "Przeglądu Politycznego" płomienny manifest wieszczący w Polsce rewolucję liberalną. Ale jeśli odłożyć na bok tę profetyczną wizję, zarysuje się obraz nielicznego grona przyjaciół szukającego własnej tożsamości politycznej. W okresie 16 miesięcy "Solidarności" to grono zasmakowało wolności i po 13 grudnia nie chciało z niej zrezygnować. Mówiliśmy sobie, że chcemy żyć niebezpiecznie i niebezpiecznie myśleć. Efektem była publicystyka, która wprowadzała w nasze życie umysłowe pojęcia dotąd nieobecne w polskim piśmiennictwie.
Tusk: W moim przekonaniu partia liberałów zaczęła się właśnie w dniu, kiedy odebrałem z drukarni 400 egzemplarzy zupełnie nieczytelnego pierwszego numeru „Przeglądu”, gdzie był wstępniak podpisany moim pierwszym pseudonimem, Anna Barycz, pt. „Okoliczności rewolucji liberalnej”. Były tam jeszcze dwa czy trzy artykuły, które nie ukazały się w „Samorządności”. Zupełny miszmasz. Ale z gorącym przekonaniem – tak na wyrost – we wstępniaku pisałem, że jest potrzeba budowania formacji, środowiska, które dokona rewolucji liberalnej. Sporo zadęcia – bo w tej „formacji” było nas dokładnie dwóch, składających gazetkę naprzeciwko rasowej pijackiej meliny.
Pierwszy numer „Przeglądu” wyszedł w marcu 1983 r., drugi późną wiosną, chyba w maju (...) miał o tyle znaczenie, że dołączył do nas Jacek Kozłowski. Dopiero trzeci numer, który się ukazał wczesną jesienią 1983 r., zwrócił na nas uwagę.
Nawiązaliśmy kontakt z Piotrem Kapczyńskim, który organizował całą gdańską poligrafię na użytek podziemia solidarnościowego. Okazało się, że były takie moce przerobowe, które umożliwiły wydanie trzeciego numeru „Przeglądu” na offsecie ze sztywną okładką, włącznie ze zdjęciami. Jak na Gdańsk była to rewelacja o wymiarze historycznym. Pierwsza taka poważna bibuła! Ponad 100 stron, czytelny druk, zdjęcia, staranna oprawa graficzna. W dodatku ukazał się hit, bo chyba w lipcu albo sierpniu doszło w Gdańsku do tajnego spotkania redakcji i przyjaciół „Przeglądu” z Gunterem Grassem. Relacja z tego spotkania ukazała się właśnie w 3 numerze „Przeglądu”, który wyszedł w nakładzie 2 tys. egzemplarzy. W Gdańsku „Przegląd” stał się od razu instytucją. (...)
Z Kaczyńskimi przyjaźniliśmy się od wielu lat. Leszek Kaczyński był jednym z promotorów „Przeglądu Politycznego” i uczestnikiem naszych spotkań. On wprowadził do „Przeglądu” Leszka Mażewskiego i Jacka Merkla, załatwiał teksty.
Spółdzielnia „Świetlik”
[R. Kalukin, GW 2005] Spółdzielnię Świetlik założyli gdańscy opozycjoniści. Świetlikiem kierował późniejszy marszałek Sejmu Maciej Płażyński, a zatrudniał kolegów z podziemia. Dzięki Świetlikowi mogli utrzymać rodziny, a ponieważ spółdzielnia przynosiła spore zyski, zostawało jeszcze na działalność podziemną. Praca nie była lekka. - Bardzo niewielki promil ludzi w Polsce wie, co znaczy tak ciężka praca, jaką ja wykonywałem. Pracowałem jako robotnik wysokościowy, konserwując różne urządzenia w kopalniach i w elektrowniach. Mieszkałem w takich hotelach robotniczych, które pani omijałaby z daleka - opowiadał Tusk w jednym z wywiadów. Do dziś szczyci się tą pracą, eksponuje ją w klipach wyborczych.
Współorganizator sierpniowego strajku w Stoczni Jerzy Borowczak: - W Świetliku pracowali różni ludzie: katolicy, niewierzący, socjaliści, nawet ci mojżeszowego wyznania. Zbiór ludzi o różnych poglądach, ale wszystko grało. Pracowaliśmy po 18 godzin na dobę, towarzystwo było wspaniałe.
Tworzenie się zaplecza intelektualnego
Ale dopiero w połowie lat 80., gdy zadymiarze połączyli się z intelektualistami skupionymi wokół Janusza Lewandowskiego, można mówić o początkach KLD. Był to sojusz założycieli NZS z pracownikami naukowymi Wydziału Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego. Grupa NZS wniosła pismo i umiejętność pracy zespołowej, a Lewandowski przyprowadził zaplecze intelektualno-naukowe: Jana Szomburga, Jana Majewskiego, Dariusza Filara, Krzysztofa Bieleckiego. „To byli ludzie, którzy na Wybrzeżu byli intelektualną potęgą, których opinii słuchano z uwagą. Stąd brała się jego moc przyciągania” – wspominał Lewandowski.
Mirosław Dzielski i środowisko krakowskie
W środowisku krakowskim głównym orędownikiem zmian, które określał jako przemiany cywilizacyjne, był Mirosław Dzielski, zmarły w USA w kilka miesięcy po pierwszych, jeszcze nie w pełni demokratycznych, wyborach w Polsce. Źródłem inspiracji dla tego fizyka i filozofa stali się zarówno myśliciele współcześni: Ludwig von Mises, Friedrich A. von Hayek, i zmarły niedawno Milton Friedman, jak i filozofowie z odległej przeszłości, zwłaszcza Sokrates, a z późniejszych Immanuel Kant i Alexis de Tocqueville. Jego projekt modernizacji Polski koncentrował się na stworzeniu warunków do wolnej działalności gospodarczej. W kręgu Dzielskiego pojawiali się ludzie o różnych poglądach politycznych, lecz przekonani o wyższości gospodarki rynkowej nad scentralizowaną, którzy później pełnili funkcje ministerialne w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (Tadeusz Syryjczyk i Henryk Woźniakowski), a potem Hanny Suchockiej (Tadeusz Syryjczyk). Dzielski nie uważał bynajmniej, że wolność gospodarcza jest wartością najwyższą i zastąpić może wszelkie inne wolności, a przy tym zaspokoić wszystkie ludzkie potrzeby, lecz sądził, iż niezależność od komunistycznego państwa jest sprawą kluczową, gdyż pozostawanie w zależności ekonomicznej od niego oznacza zniewolenie pod istotnymi względami. Poszukiwanie luk w stetryczałym systemie komunistycznym, przeżartym korupcją (nadużycia w przedsiębiorstwach państwowych i na styku koncesjonowanych przedsiębiorstw prywatnych z przedsiębiorstwami państwowymi oraz z administracją na szczeblu lokalnym i centralnym, a także ze strukturami partii komunistycznej na różnych poziomach) stwarzało szansę na podejmowanie działalności gospodarczej. Projekt modernizacyjny był oparty na założeniu, iż działalność gospodarcza w fazie schyłkowej komunizmu, zarówno w specyficznych warunkach polskich, jak i w ZSRS, ma szanse powodzenia, gdyż członkowie aparatu partyjnego czy pracownicy administracji państwowej również pragną polepszenia swej sytuacji. Innymi słowy, członkowie aparatu partyjnego i pracownicy administracji państwowej, jeśli nawet sami nie podejmą działalności gospodarczej, będą zainteresowani inwestowaniem w przedsięwzięcia gospodarcze rokujące nadzieje na zyski. Przekonanie o istnieniu naturalnej motywacji do uzyskiwania korzyści materialnych i polepszania swego położenia stanowiło podstawę przewidywania procesów, które z jednej strony polegałyby na poszerzaniu sfery wolnej działalności gospodarczej, a z drugiej strony na wprowadzaniu zmian w prawie, które sankcjonując praktykę gospodarczą, służyłyby zmianom instytucjonalnym, niezbędnym dla utrwalenia wolnego rynku. Dzielski zakładał przy tym, że dążenie do zysku ekonomicznego stanie się na tyle atrakcyjne dla ludzi związanych z systemem państwa komunistycznego, że znaczna ich część zrezygnuje z przywilejów wynikających z usytuowania w strukturze władzy, a odda się działalności owocującej znacznie większymi korzyściami materialnymi. Choć punktem wyjścia była wolność gospodarcza, cel stanowiło osiągnięcie w sposób ewolucyjny niepodległości Polski zarówno ekonomicznej, jak i politycznej. Projekt modernizacyjny Dzielskiego zakładał rozwój gospodarczy dzięki wolności gospodarowania i unikania radykalnych postulatów zmian politycznych zmierzających do demokratyzacji ustroju, jako zagrażających pozycji aparatu władzy, który gotów był jej bronić, nie rezygnując z użycia siły.
Gdańskie Towarzystwo Społeczno-Gospodarcze
24 lutego 1989 r. 13 osób, wśród nich Bielecki, Lewandowski i Tusk, wzorem warszawskiego Towarzystwa Gospodarczego składa wniosek o zarejestrowanie Gdańskiego Towarzystwa Społeczno-Gospodarczego Kongres Liberałów. „Czujemy się spadkobiercami tradycji myśli liberalnej i etyki chrześcijańskiej stanowiących kulturowy rdzeń wolnego społeczeństwa” – napisali w deklaracji ideowej. Jeśli szukać początków czarnej legendy liberałów, to właśnie wtedy zaczęła się ona rodzić. Po raz pierwszy z kręgów opozycyjnych pojawiły się wówczas zarzuty. Rozpuszczano plotkę wśród opozycjonistów, że liberałowie są gotowi dla gospodarki sprzedać nawet Solidarność.
Kongres Liberalno-Demokratyczny
W ramach Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego w Sejmie Kontraktowym liberałowie mieli 10 parlamentarzystów (1989–1991) i nawet powołali Grupę Liberalno-Demokratyczną. Krajowa konferencja założycielska KLD odbyła się 29 i 30 czerwca 1990, zaś ugrupowanie formalnie zarejestrowano 9 października tego roku. Na czele partii stanął Janusz Lewandowski. W wyborach prezydenckich liberałowie wsparli kandydaturę Lecha Wałęsy.
Swój program KLD określił jako "pragmatyczny liberalizm". Głosił potrzebę prywatyzacji i rozszerzenia zakresu działania wolnego rynku. Opowiadał się za integracją Polski ze strukturami zachodnimi, ostrożnie przeprowadzaną dekomunizacją oraz za neutralnością światopoglądową państwa.
Do marca 1991 partia działała jako część federacyjnego wówczas Porozumienia Centrum, które liberałowie opuścili, gdy na bazie PC powstała jednolita formacja deklarująca nurt chadecki. W 1991 jednocześnie współtworzyła mniejszościowy rząd koalicyjny, na czele którego stał współzałożyciel partii, Jan Krzysztof Bielecki. W skład rządu weszli politycy Kongresu: Janusz Lewandowski (minister przekształceń własnościowych), Henryk Majewski (minister spraw wewnętrznych), Andrzej Zawiślak (przez krótki czas na stanowisku ministra przemysłu). Rzecznikiem prasowym Klubu Parlamentarnego został Andrzej Halicki, doradcą premiera ds. młodzieży Paweł Piskorski, a sprawami kobiet zajmowała się w rządzie Anna Popowicz. W tym samym roku nowym przewodniczącym partii został Donald Tusk.
W wyborach parlamentarnych w 1991 KLD uzyskał 7,49% głosów (hasło wyborcze: "Ani w prawo ani w lewo, tylko prosto do Europy") i zdobył 37 miejsc w Sejmie oraz 5 w Senacie. Relatywnie dobry wynik partia zawdzięczała osobistej popularności premiera Jana Bieleckiego, który uzyskał najlepszy indywidualny wynik w kraju (ponad 100 tys. głosów w Warszawie).
Po wyborach Kongres znalazł się w tzw. piątce partii prawicowych, które przy wsparciu NSZZ "S" i PSL, utworzyły nieformalną koalicję, co pozwoliło obsadzić prezydia Sejmu i Senatu.
Ostatecznie jednak liberałowie nie weszli do rządu Jana Olszewskiego, pozostając wraz z Unią Demokratyczną w opozycji. Powodem odrzucenia współpracy rządowej z PC były różnice w programie gospodarczym oraz stosunku do reform Leszka Balcerowicza.
KLD a Lech Wałęsa, rząd Jana K. Bieleckiego
Tusk: Ich [Kaczyńskich] potwornie irytowało to, że my jesteśmy tacy trochę różni. Leszek Kaczyński zawsze mówił, że jego najbardziej w życiu wścieka to, że ja mam taki fart. Był absolutnie przekonany, że oni są inteligentniejsi, mądrzejsi, lepiej znają się na polityce, dużo więcej pracują, są bardziej patriotyczni. Wszystko robią od nas lepiej, a tu nam wychodzi, a im nic. To on wymyślił takie hasło, że Kongres to żadna partia, tylko klub taneczno-towarzyski.
Ta złość zaczęła się wtedy, kiedy Bielecki został premierem, bo oni, gdy Wałęsę wybrano prezydentem, byli pewni, że wygrali Polskę dla siebie. W relacjach z Kongresem to się pogłębiło do granicy paranoi. Dla Kaczyńskich nie ma takiej rzeczy w polityce, która nie wynikałaby z długotrwałego spisku: to znaczy, jeśli ja drapię się w głowę, to ktoś to wykombinował i to jest element jakiejś szerszej akcji. I myśmy wiedzieli, że nie ma takiego wydarzenia, w którym oni nie dopatrywaliby się szatańskiego planu liberałów. Nigdy im do głowy nie przychodziło, że 90 proc. faktów politycznych jest skutkiem przypadku, zaniechania, lenistwa, spontanicznego pomysłu, zbiegu okoliczności. Bo tak to naprawdę wygląda. I tylko wielcy ludzie, parę procent uczestników tej gry, jest w stanie włożyć własną wolę do tej mechaniki politycznej. Oni wszędzie widzą spisek.
Wybory 1991
Tusk: Pamiętam takie zdarzenie prawie z pogranicza absurdu. Kiedy tworzono rząd Olszewskiego, odbyło się spotkanie w mieszkaniu przy ul. Grzesiuka. (...) Był tam Bielecki, Zarębski i ja, a także obaj bracia: Leszek i Jarek. Oni są bardzo przeczuleni na punkcie swoich figur i pseudonimu Kaczor. W pewnym momencie Jarek mówi: Wy opowiadacie różne rzeczy, a po mnie to spływa jak woda po... – tu się ugryzł w język – i dodał: po psie. Ja odruchowo protestuję: po kaczce. I on musiał przyznać, że po kaczce, a nie po psie, ale już byli potwornie rozdrażnieni i w momencie, kiedy napięcie z tego głupiego powodu wzrosło prawie do zenitu i nie bardzo było wiadomo, jak rozmawiać, zza otwartego okna, za którym był staw, rozległ się potwornie głośny jazgot: kwa, kwa, kwa. I myśmy przez 10 minut, bo tyle to trwało, udawali, że nie słyszymy tego kwakania, a w nich widać było wyraźnie takie rosnące przekonanie, że myśmy to wymyślili, że zrobiliśmy taką reżyserkę, przywieźliśmy te kaczki i skłoniliśmy je do kwakania, żeby ich upokorzyć... Później już tak nas traktowali: jak się zbliża liberał, to najlepiej wyjąć pistolet i zabić, bo na pewno coś wymyśli, żeby dokuczyć Kaczyńskim i PC. (...)
Brałem udział we wszystkich możliwych przymiarkach koalicyjnych i nie zdawałem sobie sprawy, że publicznie jest to odczytywane coraz gorzej: jaka koalicja nie powstanie, tam są liberałowie. Dużo czasu upłynęło, zanim sobie uświadomiliśmy, że trudno w takim rozgardiaszu utrzymać odpowiedni styl. Pamiętam słynne spotkanie u Wałęsy: był Mazowiecki, Kuroń, Maziarski, Kaczyński, ja, Bielecki, Geremek. To była próba udzielenia ostatecznej odpowiedzi, czy Geremek może być premierem, czy nie. Ale wcześniej Wałęsa postanowił rozjechać publicznie PC. To była taka ciekawa nauka polskiego parlamentaryzmu, kiedy Wałęsa tłumaczył, że naprawdę musimy w tym gronie wszystko ustalić, zanim zbierze się ta cywil-banda. Cywil-banda to był nowy parlament. Chyba Mazowiecki wtedy bardzo się speszył. – Co on mówi? – pytał szeptem. Wałęsa powiedział: – Wpierw wypijemy brandy, jak was upiję, to łatwiej wam pójdzie.
PC w końcu wyszło, zrywając rozmowy. I w tym wszystkim tkwił Krzysztof Bielecki ze swoją uczciwością i spokojem. A KLD wówczas starał się zachowywać zawsze jak Krzysztof: myśmy się z nim niesamowicie utożsamiali; każda jego wątpliwość była przekuwana na czynności polityczne. Z tego wychodził taki bigos. Bielecki rano myślał, że może poprzeć Geremka, wieczorem, że nie. A ja dawałem oficjalne komunikaty: prawdopodobnie poprzemy, nie, nie ma mowy... I tak znaleźliśmy się w momencie, w którym Bielecki miał jednak rządzić polską gospodarką, a liberałowie mieli dostać wszystkie teki gospodarcze w rządzie Olszewskiego. To już właściwie było ustalone. (...)
To było porażające, że Olszewski tak bardzo chce zostać premierem, że zgadza się, aby znienawidzeni przez niego liberałowie wzięli wszystkie teki gospodarcze. On się zgodził na coś niebywałego. Olszewski jest premierem, a Bielecki ma tzw. inwestyturę, to znaczy, że wicepremier Bielecki rozstrzyga, bez konsultacji z Olszewskim, kto obejmuje teki w gospodarce. To się jednak nie zrealizowało, bo Krzysztof, dosłownie godzinę przed tym, jak mieliśmy na konferencji prasowej ogłosić ów podział, powiedział: nie ma zgody.(...) Może uznał, że stalibyśmy się odpowiedzialni za to, co jest naprawdę trudne w Polsce, w fatalnym towarzystwie politycznym. No więc nie weszliśmy do tego rządu. Później zaczął się dramat samotności. Tak sobie siedzieliśmy w trzydziestu w tym parlamencie, oglądając TV i czytając gazetki, w których było, że jesteśmy zbrodniarzami i złodziejami odpowiedzialnymi za katastrofę. To były strasznie ciężkie tygodnie
W Sejmie pierwszej kadencji liberałowie uchodzili za towarzystwo mocno rozrywkowe. Za czasów rządu Suchockiej nie udało się uchwalić ważnej ustawy, bo posłowie KLD poszli gdzieś na imprezę i koalicji zabrakło większości.
[R. Kalukin, GW 2005]
W Gdańsku salonem liberałów stał się Cotton Club. Właściciel klubu Jaśko Pawłowski: - Po raz pierwszy w świeżo wyremontowanej knajpie fetowaliśmy sukces wyborczy 1991 r. Przyjechał Bielecki i pół rządu. Potem wszystkie imprezy były w Cottonie. Jak pociąg z Warszawy przyjeżdżał na weekend do Gdańska, wszyscy wracali na chwilę do żon, a potem przychodzili do Cottonu dzielić się informacjami. To było coś nowego. Ludzie ciągnęli do klubu, bo chcieli zobaczyć premiera. Przychodził mniej lub bardziej szemrany biznes. Nawet niejaki Janusz Leksztoń
A potem przyszła porażka w wyborach w1993. Liberałowie uzyskali 3,99% głosów, nie przekraczając wynoszącego 5% progu wyborczego i znaleźli się za burtą głównego nurtu politycznego. Musieli się przegrupować. Część z nich trafiła w następnym roku do Unii Wolności, w którą przekształciła się Unia Demokratyczna. Po kolejnych 8 latach część z nich utworzyła Platformę Obywatelską.
Piotr Rachtan