Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi!
| Poprzednie numery | 2005-10-14
Co prawda, wszystko wskazuje na to, że nie będzie to twarz żadnego z polityków z pierwszego, ani nawet drugiego szeregu. Przesłonięte przez kontekst finiszu wyborów prezydenckich konsultacje PiS i PO mające na celu stworzenie wspólnego rządu, budzą coraz powszechniejszy niesmak. Jak pokazują badania opinii skutkiem zaprezentowanego ostatnio stylu prowadzenia dialogu jest postępujący spadek zaufania elektoratu centroprawicy do swych wybrańców. Media z oczywistych względów koncentrują uwagę na wymianie ciosów, błyskotliwych ripostach i dramatycznych gestach potencjalnych koalicjantów. Wielu z nas po raz kolejny zastanawia się, czy z tego zaklętego kręgu chocholego tańca naprawdę nie ma wyjścia. Czy osobiste urazy i ambicje w dalszym ciągu będą kryterium rozstrzygającym w najdonioślejszych kwestiach polskiej polityki. Komentarze i opinie, które pojawiają się w głównym nurcie mediów, mimo zasadniczych różnic w poglądach autorów w jednym są do siebie bardzo podobne. Mianowicie w zakresie perspektywy. Największe stacje telewizyjne i radiowe, najpoważniejsza prasa opiniotwórcza, tabloidy i gazety kolorowe zdają się w polityce nie dostrzegać nikogo prócz Kaczyńskich, Rokitów, Tusków, Lepperów, Giertychów i Kwaśniewskich. Tylko z rzadka przez medialne bicie piany i dywagacje na tematy stricte doraźne przebija się ktoś z drugiego rzędu. Zawsze jednak jest to ktoś mniej lub bardziej związany z otoczeniem wyżej wymienionych. Warto chyba zapytać, czy taki obraz polskiej polityki po wyborach parlamentarnych 2005 w ogóle może być prawdziwy? Czy utyskiwania, w stylu: „nowe wraca”, „nic się nie da zrobić”, „historia niczego ich nie nauczyła” rzeczywiście najcelniej komentują jej obecny stan? <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Spojrzeć bez końskich okularów
A może „odwirtualnieniu” (tj. „urelanieniu”) obrazu rzeczywistości przekazywanego przez media pomogłoby proste poszerzenie perspektywy? Może warto byłoby się przyjrzeć, czy gdzieś dalej, poza pierwszym szeregiem nie pojawił się ktoś, kto swym autorytetem dawałby chociaż cień szansy na uzdrowienie życia publicznego w Polsce? Może poza żonglowaniem efektownymi porównaniami na temat manii, fobii, kompleksów i osobistej niekompetencji polityków zwycięskich partii; poza powtarzaniem frazesów o tyleż „mocarstwowej”, co nieudolnej polityce zagranicznej, na którą rzekomo jesteśmy skazani (vide: felieton Smecza w ostatnim dodatku „Rzeczpospolitej”, „Plus-Minus” z 1-2.10), warto byłoby trochę wytężyć wzrok? Co prawda – także w polityce – jedna jaskółka nie czyni wiosny. Niemniej, warto chyba odnotować samo jej pojawienie się. Tym bardziej, gdy tych jaskółek jest więcej.
W okresie kampanii wyborczej politycy wszelkiej maści prześcigali się w licytacjach superlatyw pod własnym adresem. A że w miarę zbliżania się do upragnionego celu walka ulegała zaostrzeniu, dobór oręża i metod posługiwania się nim w coraz większym stopniu dyktowała makiaweliczna necessita, a elementarna odpowiedzialność za słowa dramatycznie spadała w cenie; kampania niejednokrotnie zamieniała się w raj dla szyderców. Jak bowiem powstrzymać się od pustego śmiechu, gdy jako nowi nieskazitelni mężowie społecznego zaufania przedstawiają się ludzie wielokrotnie skazywani za pospolite przestępstwa? Jak nie popaść w zadumę nad potęgą miłości własnej czytając na wyborczym plakacie trzydziestoletniego kandydata do Sejmu hasło: „człowiek już sprawdzony”..? Jak nie popaść w cynizm słysząc co i rusz te same komunały powtarzane w różnych wariantach przez mniej lub bardziej egzotyczne indywidua? Jak i czy w ogóle można poradzić sobie z takimi pokusami? Otóż można. Wymaga to jednak odrobiny wysiłku. A na to, najwyraźniej, w newsroomach i kolegiach redakcyjnych często po prostu brakuje czasu.
Nadzieja z trzeciego sektora
Być może dlatego telewidzowie i czytelnicy nie dowiedzą się, co mają do powiedzenia na temat szans i metod naprawy polskiego życia publicznego na przykład nowo wybrani, bezpartyjni krakowscy senatorowie – Jarosław Gowin i Ryszard Legutko. Obaj – za namową liderów zwycięskich partii – podjęli niedawno ryzyko wejścia do czynnej polityki. Z woli wyborców ryzyko to się opłaciło. Obaj od początku szli do wyborów pod hasłem wspólnej pracy na rzecz skutecznego funkcjonowania parlamentu i rządu. Nauczone doświadczeniem poprzednich wyborów, w których na skutek bratobójczej walki wszystkie miejsca w senacie zdobył w Krakowie SLD, PO i PiS postanowiły tym razem nie konkurować. Porozumienie o współpracy na czas kampanii podpisali prócz wymienionych wyżej, Andrzej Gołaś (PO) i Piotr Boroń (PiS). Mimo ryzyka związanego z lansowaniem więcej niż jednego kandydata, wyborcy docenili ten gest. Gołaś, Boroń, Legutko i Gowin zdystansowali pozostałych ubiegających się o godność senatora w okręgu nr 12. O ile dwaj pierwsi nie są w polityce nowicjuszami (prof. Andrzej Gołaś był wiceprezydentem Krakowa, Piotr Boroń jest przewodniczącym Sejmiku Województwa Małopolskiego), sukces dwóch ostatnich do końca stał pod znakiem zapytania. Wydaje się, że dzisiaj tym bardziej powinien on wzbudzać zainteresowanie opinii publicznej. Kim są nowi w polityce krakowscy senatorowie? Filozof, prof. Ryszard Legutko, cieszący się wielką estymą w środowiskach konserwatywnych nie tylko jako mistrz i wychowawca, ale także jako wnikliwy analityk i komentator przemian zachodzących we współczesnej kulturze, jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. J. Tischnera. W opinii wielu – w tym także studentów – „Tischnerianum” to dziś najlepsza w Krakowie szkoła wyższa. Doktor nauk politycznych i były redaktor naczelny miesięcznika „Znak” – Jarosław Gowin – jest jej współtwórcą i rektorem. Co takich ludzi, jak Legutko i Gowin zmotywowało do startu w wyborach do senatu? W epoce walki o stołki, która zapanowała po roku ’89 należeli do grona osób, które angażowały się w tworzenie fundamentów społeczeństwa obywatelskiego. Z tego wysiłku zrodziły się takie inicjatywy, jak Ośrodek Myśli Politycznej, Instytut Tertio Millennio, WSE im. ks.J.Tischnera. W ostatnich latach zarówno Legutko, jak Gowin pełnili funkcję swego rodzaju drogowskazów. Wskazując innym właściwy – ich zdaniem – kierunek, sami pozostawali na uboczu. Teraz postanowili wziąć na własne barki odpowiedzialność za oblicze polskiej polityki i ruszyli przetrzeć szlak przed młodszymi następcami.
Powyborcze zadanie dla mediów
Dziś, w momencie, kiedy pojawiła się szansa, że ludzie o takich biografiach i kompetencjach w tworzeniu już poddanych próbie inicjatyw, będą mogli w skali całego kraju spożytkować doświadczenia, powinniśmy tym dokładniej im się przyjrzeć. Przede wszystkim po to, by za jakiś czas wiedzieć, z czego możemy i powinniśmy ich rozliczać. Z pewnością ich działalność dostarczy nowych argumentów w sporze o rolę intelektualisty w polityce. Zwiastunem tego, czego możemy oczekiwać po senatorach Gowinie i Legutce był ogłoszony w rocznicę sowieckiej agresji, napisany we współpracy z dr. Arturem Wołkiem, tekst „Otwórzmy Unię na Wschód i Południe”. Ci, którzy mieli okazję już się z nim zapoznać, wiedzą, że jego tezy długo jeszcze zachowają aktualność. Co więcej, biorąc pod uwagę autorytet, jakim nowi krakowscy senatorowie cieszą się wśród najpoważniejszych polityków PiS i PO, naszkicowana w ich tekście koncepcja nowej polskiej polityki wschodniej nie jest pozbawiona szans na realizację. Także z tego względu powinna być ona jak najszybciej poddana publicznej debacie. (Artykuł dostępny jest w internecie pod adresem: www.jgowin.pl/omnie_publikacje.php?nr2=177 a także w archiwum „Kontratekstów”).
Ludzi nowych, naprawdę sprawdzonych i kompetentnych, których obecność na polskiej scenie politycznej stanowi rękojmię skutecznego uzdrowienia instytucji życia publicznego dałoby się zapewne znaleźć więcej. Zamiast wylewać łzy, że nie wszyscy, którzy na to zasługują będą mogli służyć krajowi zasiadając w ławach parlamentu; zamiast załamywać ręce nad stylem dialogu uprawianego przez polityków z pierwszych stron gazet, spróbujmy się rozejrzeć za tymi, którzy swój zbudowany poza polityką autorytet postanowili oddać na służbę polityce. Być może tym razem uda się jakości przejść w ilość? A obywatele będą mogli się o tym dowiedzieć nie tylko z łamów niszowych czasopism...
Michał Tyrpa
Tekst pochodzi z londyńskiego Dziennika Polskiego, www.dziennikpolski.co.uk
Artykuł ukazał się 5 października 2005 r.
< body>