Poniższego artykułu Anatola Lawiny redakcja dziennika Rzeczpospolita nie zgodziła się opublikować (red. Kontratekstów).




Kiedyintelektualiści biorą się za flekowanie robi się i śmieszno, i straszno. Oto najpierw Ryszard Bugaj (Rzeczpospolita 23.08.2005), a następnie profesor Wojciech Roszkowski (Rzeczpospolita 31.08) z lewa i z prawa flekują Janusza Majcherka. Za co to nasze sławy dobierają się do skóry publicyście? A za to, że w swoim artykule pod tytułem „nadchodzi czas nieudaczników” (Rzeczpospolita 19.08.2005) odważył się napisać rzeczy powszechnie i starannie przemilczane. Za to, że śmiał głośno zapytać gorliwych głosicieli IV Rzeczpospolitej „coście dotychczas zrobili, coście ociągnęli?”. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />



Inicjatorami IV RP mają być bracia, którzy dotychczas niewiele osiągnęli, bo psuli większość z tego, do czego się zabrali, a wzorem osobowym ma zostać nieudacznik, któremu się nie powiodło, więc teraz się odegra... Na wszelki jednak wypadek chcą się zabezpieczyć przed ewentualnością przegranej, także podczas obowiązywania tych nowych reguł. Dlatego nie miałyby to być reguły bezstronne i stosowane bezdusznie. Chodzi o to, aby skorzystali z nich ci, którzy skorzystać powinni, dlatego w funkcjonowanie tych reguł powinno permanentnie interweniować państwo. Wspomagając tych, którzy w nowych obowiązujących regułach nie dają sobie rady” (Rzeczpospolita 19.08.2005).



Wydawałoby się, że każdy z flekujących ma inny powód do ataku. Jednak łączy ich obrona „naszych” i strach przed prawdą o naszych. Przyglądam się tym igrzyskom z dużym zaciekawieniem. Oto mamy laboratoryjny pokaz. Zrazu ostrożnie, a potem na całegonastępuje przyzwolenie intelektualistów na totalitaryzm wszelkiej maści. Akceptują oni bezprawne działania czerezwyczajki w imię moralnej odnowy, a nawet chętnie by sami w nich wzięli udział. W XX wieku tak samo przebiegało zaangażowanie intelektualistów w totalitaryzmy komunistyczny i  faszystowski. Bardziej co prawda angażowali się po stronie totalitaryzmu komunistycznego, bo był dla nich taki wrażliwy społecznie.



 Ryszard Bugaj w swoim artykule stworzył swoistą listę „zaradnych” w III Rzeczypospolitej:  tych, co się urządzili układami, bądź nieprzestrzeganiem zasad przyzwoitości. Z tego wyciąga bądź sugeruje różne kuriozalne wnioski. Na przykład: ci, którym się udało, oraz ci zadowoleni z przemian to podejrzane indywidua. Należy ich poddać torturom komisji śledczej z Ober-wassermanem na czele. Niezrozumiałe, a być może zrozumiałe jest, dlaczego to na swoje liście R. Bugaj nie wymienił „zaradnych” ze słynnej spółki Telegraf S.A, która to w ramach tej „zaradności” zajmowała się ściąganiem haraczu politycznego od spółek bądź przedsiębiorstw Skarbu Państwa. Grzmi gromko na tych, co uwłaszczyli Gazetę Wyborczą, ale nie wspomina o tych, co uwłaszczyli majątek Ekspresu Wieczornego. Niemały to był majątek, przecież do niego wchodziła także drukarnia Ekspresu Wieczornego, wraz z atrakcyjnym terenem, sprzedanym potem „zaradnym” tureckim biznesmenom.



Milczymy ?! Czyżby dlatego, że to jest wiano budowniczych IV Rzeczypospolitej?



Jako koronny świadek powstawania III RP pamiętam jeszcze wszystkich jej budowniczych. Nie brakło wśród nich ani posła R. Bugaja, ani prezesów, ani ministrów Kaczyńskich. Udział ich był też niemały. Nie twierdzę, że krytykować rzeczywistość i naprawiać Polskę mogą tylko ci, co się nie splamili budowaniem III RP. Dobrze jednak byłoby, aby pamiętali o myciu rąk przed operacją. Brudne ręce mają nie tylko kolesie z FOZZ, z Orlenu od Rywina, ale też i kolesie od Koncesji Paliwowych, z Telegrafu i od Wieczornego Ekspresu; wszyscy oni tylko przypadkowo byli powiązani z partią braci Kaczyńskich.



Ciekawa i wybiórcza jest spostrzegawczość mediów. Pamiętają i wypominają różnego rodzaju patologie tylko tym, którzy odchodzą. Tak było za czasów każdej odchodzącej ekipy. Wygląda na to, że według mediów do władzy pchają się same niewinne oseski. Co zaś te oseski robiły dotychczas? Co one w ogóle potrafią robić? A to jest nieważne, przecież to nie jest news. Tymczasem wiadomo, że oseski nie potrafią niczego, poza ssaniem kasy z budżetu.



Pytanie postawione przez redaktora J Majcherka o skuteczność działania społecznego i  politycznego jest pytaniem fundamentalnym. Jednakże dla naszych elit jest ono szokujące i zabójcze. Lata realnego socjalizmu nauczyły je łatwizny, wystarczało dobre, chwytliwe hasło i pokazanie dobrych chęci. Jeśli nic z tego nic nie wyszło, to bardzo dobrze, bo co by to było, gdyby się udało. A w ten sposób można zwalić na tych, co nie chcieli nic za nas zrobić, nie dawali się wykorzystywać, a nawet - przeszkadzali. Przez lata można było karać za to, że coś się zrobiło, nieważne - dobrze czy źle. Za to, że nic się nie zrobiło, można było co najwyżej awansować. A tu teraz ktoś chce rozliczać z efektów!



 Bez trudu można wykazać, że cała patologia bierze się z braku skuteczności prokuratury, policji, opieszałości sądów i z braku rzetelności w instytucjach związanych z groszem publicznym. Tak więc, aby usunąć z życia publicznego korupcję, wystarczy rzetelność, uczciwość, sprawna i życzliwa administracja. Rewolucyjne metody nic tu nie pomogą. Orlenowska komisja śledcza jakoś przez ponad rok niewiele dokonała poza dużym wrzaskiem i własnym udziałem w łamaniu prawa. W sprawie FOZZ w pół roku z pięcioma inspektorami plus dwóch ekspertów dokonałem znacznie więcej. Pomimo tego, że wtedy wszystkie ugrupowania polityczne utrudniały czynnie lub biernie przeprowadzenie tej kontroli. Wykonaliśmy swą prace tak, że mimo usilnych dwunastoletnich wysiłków nie udało się sprawy FOZZ ukatrupić. Sąd orzekł wyrok potwierdzający nasze ustalenia i zarzuty. W tym czasie istniało 40 różnych instytucji kontrolnych, a od tego czasu prawdopodobnie ich liczbę podwojono. Jak widać, nic to jednak nie dało. Tylko obszar korupcji powiększył się o instytucje kontrolne. Planowane przez PiS nowe instytucje kontrolne zwielokrotnią zakres i ilość kontrolerów. Potem z braku efektów, powoła się następne instytucje, kontrolujące tym razem kontrolerów i tak dalej.



Z kolei Pan profesor W. Roszkowski traktuje sceptycyzm i brak entuzjazmu J. Majcherka do rewolucyjnych hasełek jako jałowy kasandryzm i karalny defetyzm. Najbardziej jest oburzony zapytaniem o skuteczność. Wymienia mnóstwo tytułów i stanowisk, jako dowód wielkiej skuteczność braci Kaczyński. Dziwna to miara efektywności politycznej - wynika z niej, że celem tej działalności jest załapanie się na jak najwięcej tytułów i stanowisk. Gratuluje Panu profesorowi tak precyzyjnego określeniu celów bliźniaków. No cóż, na tytułomanię mają prawo chorować również wybitni profesorowie.



 Od 15 lat wszystkie ugrupowania pokazały, na co je stać. Czy pan profesor W. Roszkowski potrafi pokazać, czym się różnią Bracia Kaczyńczy ze swoimi formacjami politycznymi sprzed lat, od dzisiejszych braci Kaczyńskich z ich aktualną formacją? Po za tym, że trochę się zestarzeli, przytyli i wyłysieli. Woła pan profesor gromko o doktoratach i habilitacjach. Tylko, że tych doktoratów i habilitacji jest dziesiątki tysięcy i nijak to się nie przekłada na skuteczność działania politycznego. Doktoraty mają sens tylko w nauce. Znam wielu polityków, którzy sobie te tytuły załatwili. To nie znaczy, abym twierdził, że bracia sobie też załatwili. Kto jednak czytał ich prace poza promotorami i recenzentami? Komu one cokolwiek dały? Czy to są właśnie tytuły do naprawiania Rzeczypospolitej?



Wiedzę pana profesora, jak na razie ograniczoną tylko do tego, że Lech Kaczyński był Prezesem NIK-u, jestem gotów rozszerzyć wskazując źródła historyczne informujące co naprawdę Lech Kaczyński w NIK-u robił. Co zaś minister L. Kaczyński zdziałał w Ministerstwie Sprawiedliwości, mogą opowiedzieć prokuratorzy i sędziowie, wątpię jednak, aby było i w tym przypadku czym się chwalić. O Urzędzie miasta Warszawy powszechnie się mówi: tylko w kontekście panującego tam totalnego bałaganu, brudu i paraliżu decyzyjnego, miesiącami czeka się na podpisanie pisma przez prezydenta Warszawy (piszę to na podstawie relacji członków delegacji zagranicznych składających wizyty w Urzędzie Miasta i nie tylko). Ile pozwoleń na budowę w ciągu ostatnich trzech lat tam wydano? Ile spraw własnościowych uporządkowano? To istny cud, że udało się zbudować Muzeum Powstania Warszawskiego. O prawdziwych kosztach i kto na tym najwięcej zarobił dowiemy się, jak przyjdzie nowa ekipa. Nie twierdzę, że za wszystko odpowiada prezydent Warszawy. Ale to przecież uporządkowaniem Warszawy reklamuje się kandydat na Prezydenta Polski. Trudno będzie mnie zaliczyć do obrońców III Rzeczpospolitej bez popadania w śmieszność. Niemniej jednak będę głośno twierdził, że wtedygdy powstawały te wszystkie wyliczane patologie, Kaczyńcy nie byli na Księżycu. Daję też słowo honoru, że naprawdę nie byli wtedy ani szatniarzami, ani szaletowymi w Senacie, Kancelarii Prezydenta, w NIK, w Ministerstwie Sprawiedliwości, ani także w Sejmie.



Specjaliści od układów mają układy ze wszystkimi partiami, do tego są bardzo efektywni. Bo to jest ich zawód i za to im płacą. Lobbowane były wszystkie partie i rządy. Dziś tym, co mają pretensje tylko do tych, co wykorzystywali układy, a przemilczają swoich, co te układy tworzyli, pozostaje tylko flekowanie wszystkich, którzy w moralną rewolucje powątpiewają i próbują przełamać zmowę milczenia wokół niewygodnych dla rewolucjonistów faktów. Śmieszne są  gromkie pana profesora pełne młodzieńczej żarliwości wezwania do rewolucji moralnej. Każdy szanujący się historyk wie, że nie ma czegoś takiego jak rewolucja moralna – to jest tylko zbiór demagogicznych haseł. Nie było takiego ruchu totalitarnego, który by nie odwoływał się do rewolucji moralnej na 25 tysięcy sposobów. Trudno się teraz dziwić tym, którym hasło rewolucja moralna kojarzy się z łagrami, z Konzentration Lager, zwłaszcza gdy ich rodzinom dano niebywałą szansę doświadczyć tych rajów nieziemskiej sprawiedliwości, a zwłaszcza, że głoszą je partie wodzowskie, pełne serwilistów, nieudaczników i innych mocno zadłużonych i bardzo wygłodzonych „zaradnych” - ale za to swoich. Taka jest natura partii wodzowskich



Swoim antagonistom pan profesor sugeruje przynależność do „Partii Strachu”. „Partia Strachu” jest to zjawisko wirtualne. Ludzie naprawdę przerażeni siedzą samotnie, cicho po kątach, a najbardziej się boją własnego oddechu. Huczy im ten oddech głośniej niż młot pneumatyczny. Autor tego pojęcia, jako bardzo zdolny polonista, zamiast używać słów powszechnie uważanych za wulgarne, użył pojęcia „Partia Strachu”. W jednej rzeczy muszę się zgodzić R. Bugajem, od chama w biało czerwonym krawacie groźniejszy jest flekujący intelektualista.



 Potrzebna jest poważna dyskusja o naprawie państwa. Ale nie sprzyja jej czas kampanii wyborczej. Cokolwiek i ktokolwiek powie w tym czasie, będzie to tylko przedwyborcza piana. Moja wypowiedź też zostanie w tym kontekście odebrana. Zabrałem głos, bo nie lubię patrzeć bezczynnie, jak się flekuje niezależnie od tego, kogo i za co. Szanowny Panie Profesorze, hipotetycznie zakładając, że pański artykuł nie jest elementem marketingu politycznego i nie jest też darmową reklamą pewnej partii i pewnego kandydata na prezydenta, muszę się z Panem podzielić pewną wiedzą. Otóż ostatni tekst tak bardzo żarliwie zaangażowany w rewolucję moralną, napisany przez wybitnego profesora, czytałem na początku 1971 roku. Dzięki temu artykułowi i swojemu aktywnemu udziałowi w haśle „Pomożecie” został on członkiem Biura Politycznego. Dzielnie wprowadzał Stan Wojenny. Co potem się działo już mnie nie interesowało. Ale szkoda mi Polski na to, aby kolejni wybitni na własnej skórze sprawdzali, dokąd prowadzi flirt z rewolucją moralną. Polsce potrzeba tylko rzetelności, uczciwości, sprawnej i życzliwej administracji. A to wymaga: pracy, pracy, potwornie mozolnej pracy. A potem nam wszystko się uda.



Anatol Lawina



Autor: były działacz podziemnej „Solidarności”, były Dyrektor Zespołu Najwyższej Izby Kontroli.

< body>

Komentarze

Bohdan | 2005-10-14 18:24

Autorowi należą się wielkie brawa, niestety poglądy krytyczne na polityczną klase panująca nie moga sie przebić do wysokonakładowej prasy. Ale i tak dobrze, ze można to przeczytać w internecie.

mifin | 2005-10-14 19:46

I po to właśnie powstaje Stowarzyszenie Dziennikarzy i Prasy Internetowej, by przerwać w końcu tę blokadę informacji i zmonopolizowanie dostępu do niej przez kilkanaście tytułów i kilkudziesięciu dziennikarzy - nazwijmy to umownie - którzy w zależności od sytuacji i powiewów takie i w ten sposób podaja informacje, jak, nie przymierzając, p. Majcherek, który też nagle sie ocknął. Za chwilę przeczytamy innych, których mamy okrągła dobe w kilku gazetach, kulku programach TV i kilku stacjach radiowych. A &quot;Partia Strachu&quot; nadal taką bedzie, jeśli nie da się tej rzeszy społeczeństwa rzetelnego dostępu do informacji - wszelkiej informacji, byle rzetelnej. I wówczas może sie okazać, że istnieje w RP ogromna rzesza ludzi, którzy chcą tej uczciwej i rzetelnej Polski, o czym pisze Pan Lawina. A ci z pierwszych i jedynych stron nagle zaczną się kurczyć, objętościowo i wzrostem.