Do trzech razy sztuka... Po roku 1989 trzy osoby zostawały kolejno prezydentem RP. Jeden nawet dwukrotnie. Ten ostatni, obecny – jak sam to głosił - był ponoć prezydentem wszystkich Polaków (?!). To niestety była tylko pusta deklaracja o patologicznym podłożu. Tak wygłaszane teorie, to drwina z narodu, który od dawien dawna jest pod uciskiem moskiewskich siepaczy.



Dziś stoimy przed kolejną szansą, dziś możemy wreszcie wybrać inaczej. Jednak w duchu nurtuje mnie to samo, co wcześniej pytanie - czy moi rodacy już dorośli na tyle, aby dokonać w końcu właściwego wyboru? Nie chciałbym po raz czwarty przeżywać tego, co wcześniej upokorzenia. Nie chciałbym, aby po raz kolejny prezydentem został ktoś, kto śmie się określać mianem - prezydenta wszystkich Polaków. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />



Wiara, ta dodaje sił na przetrwanie złych czasów i trudnych momentów. Dziś po raz pierwszy głęboko wierzę, ze społeczeństwo dojrzało i dokona mądrego wyboru. Okres 16 lat, to wystarczająco długo, aby dojrzeć do mądrych decyzji. Myślę, że tym razem, po latach wyrzeczeń i oczekiwania na faktyczne zmiany, ten czas właśnie nadchodzi.



Platforma Obywatelska przegrała wybory. W konfrontacji ze społecznym zaufaniem zajęła dopiero drugie miejsce. Ten fakt spowodował, że w jej szeregach następują widoczne zmiany nastrojów. Kulminacyjny moment – dzień głosowania - minął, rozluźniła się wewnętrzna dyscyplina, gotowość do poświęceń, zwarcie i jedność szeregów. Wyborczy duch, który zagrzewał PO do walki, uleciał razem z przegraną, która choć minimalna, to zawsze jest porażką i tak pozostanie. Jego miejsce automatycznie zajęło niezadowolenie, niechęć i... zawiść. Pojawiły się spekulacje i poszukiwanie winnych.



Pojawiające się domysły i komentarze towarzyszą zwłaszcza tym, którym nie udało się zdobyć społecznego kredytu zaufania. Rozpoczęli oni poszukiwanie wewnętrznego wroga, na którego próbują zrzucić całą winę za swoje publiczne niepowodzenie. Już słychać pojawiający się tu i ówdzie szum, że miejsce na liście nie to, że nierówny podział środków na kampanię, że jednym pomagano, a drugim mniej, albo wcale.



Nagle przegrani zaczynają sobie przypominać, że ten czy tamten wcale nie jest lepszy od przegranego, a nawet jest gorszy. Typują winnych za kiepski ich zdaniem wynik w wyborach.



Nastąpiła totalna dezorganizacja. Cała para nagle uleciała. Dobrze dotąd nadmuchany balon „PO bierze wszystko” zaczyna przypominać zmiętą ulotkę z nazwiskami przegranych, którzy pomału, lecz systematycznie zaczynają dezerterować. Dla nich to nic wielkiego przenosić się z miejsca na miejsce. W tym są niezwykle wprawieni, co rusz zrzucając wymięte łachy jednego ugrupowania, zamieniając je na nowomodne ciuszki innego...



Sytuacja, jaka się wytworzyła, żywo przypomina taki oto obraz:



W ostatnim meczu kolejki ligowej (nie ważne, jaka liga) na długiej ławie rezerwowych pojawiają się oczekiwania - może dziś mnie trener wystawi, może dziś zagram i może to będzie mecz mojego życia...



Mecz dobiega końca, trener nie dokonuje żadnej zmiany, a na dodatek drużyna przegrywa. Kiepsko, zdaniem tych z ławki rezerwowej, grał cały zespół, a na dodatek gra na lidera na nic się zdała.



Pojawia się zniechęcenie, ławkowicze zaczynają się oglądać za koszulkami innego zespołu. Większość z nich już nie pojawia się na konferencji, nie chce świętować drugiego miejsca w lidze drużyny, w której dla nich nie ma miejsca. Nagle okazuje się, że ławka rezerwowych jest pusta, a po boisku biegają zmęczeni „sukcesem” nie najlepsi zawodnicy....



Czarę goryczy dopełnił tani spektakl, jaki nam zafundowała PO w telewizyjnym spotkaniu ze zwycięską partią Jarosława Kaczyńskiego. Pomysł publicznej debaty okazał się być złym pomysłem. Fala publicznej krytyki pokazała pomysłodawcom, że do zwycięstwa nie tędy droga.



Społeczeństwo w spokoju, bez nadmiernych emocji, przyglądało się rozgrywkom ligi amatorów, w której pojawiły się zaledwie dwie drużyny z ekstraklasy. Większość z nich mecz wolała obejrzeć w domu przed telewizorem niźli udać się na boisko. Teraz obserwują jak ci z ławki rezerwowej Platformy Obywatelskiej zrzucają koszulki. Po cóż mają je nosić skoro grać i tak nie będą? Została jeszcze tylko walka wieczoru, na którą Donald rozdaje koszulki firmowe swojego zespołu. Okazuje się, że nie ma zbyt wielkiego zainteresowania przywdzianiem klubowego wdzianka. Przegrani nie chcą być kibicami. 



Termin wyborów prezydenckich nie został przypadkowo wyznaczony. Jest on obmyślony i to bardzo dokładnie. Plan socjotechnicznej zagrywki, bardzo kosztownej dla podatnika, zakładał, że w obozie przegranych nastąpi destabilizacja i totalne zniechęcenie. W założeniu liberałowie mieli odnieść miażdżące zwycięstwo, po to, aby zapewnić (najprawdopodobniej wynegocjowaną) gwarancję bezpieczeństwa obozowi, który dotąd rządził (czytaj – zuchwale okradał Polskę). Kwaśniewski nie przewidział mianowicie tego, że PO przegra, a mechanizm destrukcji zacznie działać nie tam, gdzie miał zadziałać. Kto pod kim dołki kopie...



Z kolei wokół zwycięzców, co jest rzeczą normalną, zaczyna się robić tłoczno i wesoło. Nastroje podgrzewa świadomość, iż walka wieczoru na pewno będzie atrakcyjna. W narożniku Lecha jest tłumnie. Całkiem spora rzesza gapiów, którzy dotąd nie byli zdecydowani, pokrzykuje ochoczo nawołując innych na walkę wieczoru. Tu i ówdzie ludziom zaczyna się przypominać historia powstania przegranej partii – to zlepek różnych takich, którzy wszędzie już byli – powiadają jeden za drugim wytykając błędy ludzi, którym tak naprawdę zawsze bliżej było komuny niźli prawicy.



Okazuje się nagle, iż Lech daje im szansę dokonania tego, co było ich wolą walki 25 lat temu. Oto pojawia się realna szansa na to, iż  POstkomuniści udający liberałów - poutykani, to tu, to tam - nie dostaną już więcej takiej władzy, jak dotąd. Zatem jest o co walczyć.



Tę nadzieję, szansę bliską zrealizowania, daje Lech i PiS. Oto otwiera się niebywała okazja na dokonanie rzeczy niemożliwej. Mianowicie, potępienia przestępstwa, jakkolwiek można przebaczyć przestępcy, to przestępstwo należy piętnować i jako takie musi zostać rozliczone. I to jest prawdziwa istota chrześcijaństwa. W tym miejscu, w tym czasie (przed wyborami prezydenckimi), i w tym przypadku, śmiało można zacytować znamienitego Gilberta Keith’a Chestertona; można za nim powtórzyć „...oto nagle przybywa z groźnym mieczem i odcina jedną rzecz od drugiej. Oddziela zbrodnię od zbrodniarza. Zbrodniarzowi musimy wybaczać nawet siedemdziesiąt siedem razy. Zbrodni nie możemy wybaczać.”.



Tym, który jeszcze na długo przed walką wieczoru, gwarantował takie – jak wyżej przytoczone- rozwiązanie jest niewątpliwie Lech Kaczyński, który w odróżnieniu od swego głównego rywala nie jest bigotem. Gdyż, co ogólnie jest znaną prawdą, nie musi bynajmniej udawać kogoś innego. Jest sobą. Jego pojęcie o prawdzie, tej historycznej również, mieści się bowiem w granicach faktu, nie domysłu. Nie ma obłąkańczej woli zakłamywania rzeczywistości. Nie ma też zwyczaju uznawać kogoś, kto ma inne zdanie, za oszołoma lub twórcę dziejowej historii spisku, tak jak robią to jego rywale. To, co dziś jest czytelne dla wielu ludzi (przedtem było skutecznie zakrzykiwane przez postkomunę), to sens ukryty w prawdzie lub prawda, która raptem przybrała formę głębokiego sensu istnienia i prawa walki o powrót do korzeni prawdziwej tradycji polskiego narodu. Mówi językiem otwartym, prostym i zrozumiałym. Zwraca się do tych, którzy w ten sam sposób rozumieją pojęcie prawdy, swobody i sprawiedliwości. A to ze wszech miar nadaje jego słowom właściwego znaczenia. Takiego próżno doszukiwać się pośród wystąpień innych, którzy deklarują ponowne reperowanie czegoś, co już dawno powinno było znaleźć się, wraz z naprawiaczami, na śmietniku historii.



Dla wielu w tym kraju zwykłych obywateli, którym ich własny los przestał być obojętny, budowa IV RP, którą gwarantuje PiS, jest kwestią podstawową.



Tę gwarancję daje kandydat Prawa i Sprawiedliwości - Lech Kaczyński.



Każdy z odrobiną przyzwoitości i odpowiedzialności za losy własnej Ojczyzny przyzna, że oferowany przez Tuska zabieg naprawy III RP, jest tylko kosztownym zabiegiem liftingu. Kolejne nakładanie pudru na starą pomarszczoną maskę smutnego klauna z rodowodem PZPR jest co najmniej niezdrowe i nieetyczne. Tam gdzie potrzebny jest skalpel i odsysacz nie potrzebne są pudry, kremy i kolejne maseczki. Polska wg Kaczyńskiego, z czym zgadza się wielu uczciwych Polaków, przestała być areną cyrku PRL, po której -jak dotąd-pałętali się pacjenci (aparatczycy z PRL) udający doktorów. Polska to głównie miejsce dla Polaków, w której tak naprawdę pierwszy raz taka szansa się nadarza.



Tej szansy i tego obowiązku wobec własnej Ojczyzny tym razem nie można zaprzepaścić. I o tym Polaku pomyśl przez chwilę w dniu wyborów prezydenckich. W tych wyborach powinien wygrać ten, który od samego początku walczył fairplay, który chce naprawdę dokonać czegoś dla Ciebie, dla mnie, dla nas.



Marek Olżyński; www.platformakociewie.pl

< body>

Komentarze

pemba | 2005-10-03 13:34

Szanowny Autorze. Kilka Pana stwierdzeń jest ewidentnie niezgodnych z prawdą. Po pierwsze nie prawda, że Polska nadal jest pod władzą &quot;moskiewskich siepaczy&quot;. Polska jest niepodległa. Po drugie: nieprawda, że w PO nastąpiła jakaś panika, czy dezorganizacja. Nic takiego się nie dzieje. Największą nieprawdą jednak, jaką Pan napisał, jest twierdzenie, że PO to &quot;postkomuniści udający liberałów&quot;, którym &quot;bliżej do komuny, niż do prawicy&quot;. Obie partie, PO i PiS wywodzą się z &quot;Solidarności&quot;. Nikt z czołowych działaczy PO nigdy nie był komunistą. A do komuny to raczej bliżej soscjalistycznemu PiS-owi niż PO, choć też bardzo daleko. Można kogoś nie lubić i krytykować, ale przeba przynajmniej znać fakty i faktami się posługiwać. W Pana wywodzie faktów za grosz a agresja aż się wylewa.