Rostowski ma rację - krytykują go ignoranci
| Świat | 2011-09-21
Wypowiedź ministra Rostowskiego o tym, że, w razie rozpadu strefy euro i w konsekwencji UE, może grozić nam wojna, ma realne potwierdzenie w faktach geopolitycznych i historycznych. Krytyka spotyka go ze strony ludzi takich, jak Jarosław Kaczyński i jego klakierzy, czy Paweł Poncyliusz, ludzi nie znających świata, nie rozumiejących procesów geopolitycznych i gospodarczych.
Zacznijmy od historii. W Europie już kiedyś istniały potężne państwa i imperia, które zniknęły na skutek podobnych procesów - tendencji odśrodkowych na skutek obudzenia się egoizmów narodowych, prowincjonalnych, czy też egoizmów lokalnych wodzów. Było to nie tylko Imperium Rzymskie, ale i Rzeczpospolita Obojga Narodów, która była niemalże prototypem UE.
Rzeczpospolita Obojga Narodów w naszym kraju błędnie utożsamiana jest z „Polską od morza do morza". W rzeczywistości była to unia dwóch (Polski i Litwy), a później nawet kilku państw (także Rusi, i to nie jednej, Prus Elektorskich, nawet Kurlandii). Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem demokratycznym (demokracji szlacheckiej) i praworządnym, oraz wspólną przestrzenią gospodarczą. Przegrała, bo miała potężnych i niesympatycznych sąsiadów, a w obliczu najazdu nie potrafiła zachować się solidarnie. Zagrały właśnie różne egoizmy, także prywata.
Wydaje nam się, że Unia Europejska istnieje już tak długo, iż będzie już zawsze, a wojny w Europie nie będzie nigdy. Nic bardziej błędnego. Rzeczpospolita Obojga Narodów istniała blisko 400 lat, Imperium Rzymskie prawie tysiąc. Po pierwszej wojnie światowej powstała Liga Narodów i wierzono, że na zawsze zapobiegnie ona wojnom. Wystarczyło 21 lat, by doszło do jeszcze większej wojny. Zresztą myślenie, że wojna, która będzie nas dotyczyć, musi zacząć się w Europie, jest niezwykle naiwne. To nie te czasy. Wróg nie musi przyjechać na koniu. Chiny są niby bardzo daleko, ale mają 400 głowic jądrowych i rakiety, które mogą dosięgnąć każdego punktu na Ziemi.
To, co się obecnie dzieje w Europie jest bardzo niepokojące. Poważne kłopoty gospodarcze mają już nie tylko małe państwa (Islandia, Irlandia, Portugalia, Grecja), ale i duże, jak Hiszpania i Włochy. Jeśli rządy poszczególnych krajów i cała Unia nie wezmą się na serio do rozwiązywania problemów, to obudzenie się egoizmów narodowych („nie damy naszych podatków na ratowanie Grecji") może naprawdę skończyć się rozpadem Unii. Zwłaszcza gdy nie rozwiązywane problemy będą się pogłębiać.
A jakie będą tego konsekwencje? Jest kilka państw, które tylko obawa przed potęgą militarną NATO powstrzymuje przed ekspansją terytorialną na większą skalę. Ale potęga militarna NATO nie bierze się z powietrza. Jest oparta na potędze gospodarczej USA i UE. Gdyby gospodarki USA i UE nie poradziły sobie z kryzysem, gdyby rozpadła się UE, szybko zmalałaby siła NATO, o ile i NATO by się nie rozpadło (choćby częściowo). A to mogłoby zachęcić parę niesympatycznych państw do agresji.
Wprawdzie w tej chwili nie widać bezpośredniego zagrożenia wojną w Europie, ale przypomnijmy, że jeszcze na 5-6 lat przed wybuchem drugiej wojny światowej niemal nikt jej się nie spodziewał, choć rządził już Hitler, a w Azji Japonia dokonała już inwazji na Chiny. Jeszcze na 3 lata przed wybuchem tej wojny Winston Churchill, ostrzegający przed agresją Niemiec, uważany był za dziwaka. Na rok przed najazdem Niemiec na Polskę brytyjski premier Chamberlain uważał, że po aneksji Czechosłowacji nie grozi już wojna. Przypominam te fakty, by pokazać, jak złudne może być nasze poczucie bezpieczeństwa.
Zresztą duża wojna wcale nie musi zacząć się w Europie, by nas dosięgła. Korea Północna i Chiny powstrzymują się od podbojów tylko z obawy przed konfrontacją z USA i NATO. Jeśli armie USA i NATO na skutek kryzysu istotnie osłabną, nikt Korei Północnej i Chin nie powstrzyma, a tam, używając porównania z trylogii Tolkiena, rośnie nam prawdziwy Mordor.
Przypomnę liczby. Zawodowa armia chińska (Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza) liczy 2,3 mln. żołnierzy o bardzo wysokim poziomie wyszkolenia, plus ok. 1 miliona członków organizacji paramilitarnych (łącznie 3,25 miliona ludzi pod bronią). Liczba rezerwistów przeszkolonych, przewidzianych do natychmiastowej mobilizacji (w ciągu do kilku dni) - 7 milionów. Tak więc w razie nagłego konfliktu, Chiny mogą w ciągu kilku dni wystawić 10-milionową armię, w pełni wyposażoną i przeszkoloną. Liczba rezerwistów przeszkolonych (po wojsku i szkoleniu wojskowym) zdolnych do mobilizacji w perspektywie kilku miesięcy - 70 milionów. Maksymalna zdolność mobilizacyjna bez zaburzenia funkcjonowania państwa (bez zamykania fabryk z powodu braku kadry) - 230 milionów. Liczba mężczyzn zdolnych do służby wojskowej (w tym nie przeszkolonych i potrzebnych gospodarce) - 350 milionów.
Przejdźmy do sprzętu. ChAL-W dysponuje ponad 8 tysiącami czołgów i 4 tysiącami innych opancerzonych wozów bojowych (więcej niż miał ZSRR u szczytu swej potęgi). Do tego 25 tysięcy dział. Wprawdzie sporo w tym przestarzałych maszyn radzieckich ale są i konstrukcje nowoczesne, jak chińskie czołgi typu 98 i 99 oraz transportery typu 97.
Lotnictwo chińskie liczy obecnie ponad 2700 samolotów bojowych różnych generacji, w tym nowoczesne Xian JH-7 będące udoskonaloną wersją rosyjskiego Su-30. W ciągu ostatnich 10 lat liczba maszyn bojowych chińskiego lotnictwa wzrosła o 40 procent, z 1600 do 2700.
Marynarka wojenna dysponuje już lotniskowcami i 5 atomowymi okrętami podwodnymi typu Han, mogącymi przenosić broń jądrową.
W ostatnich latach marynarka chińska zajęła kilkadziesiąt bezpańskich wysepek na Pacyfiku oraz Oceanie Indyjskim i ustanowiła na nich garnizony. W 2007 i 2008 roku Chiny wydzierżawiły od Pakistanu i Birmy porty wojenne na bazy swojej marynarki na Oceanie Indyjskim.
Siły strategiczne Chin to około 400 głowic jądrowych, nieznana liczba rakiet strategicznych. Wiadomo o zakupieniu od Rosji w ostatnim 20-leciu 20 nowoczesnych rakiet SS-100, i stu izraelskich systemów naprowadzania rakiet. Do tego 4 pułki bombowców strategicznych.
Generalnie, ChAL-W jest obecnie największą armią świata, a budżet wojskowy Chin jest drugi co do wielkości (po USA - 750 mld. USD) i wynosi ok. 130 miliardów USD (oficjalnie 49 mld., ale nikt poważny w to nie wierzy).
Warto jeszcze wspomnieć o chińskim żołnierzu, który jest niezwykle waleczny, co wynika z kultury tego kraju. Znaczna część poborowych trenowała lub nadal trenuje kung fu i to nie w polskim TKKF-ie, tylko w bardzo porządnych szkołach. Potencjalna 230 milionowa armia Chin może w krótkim czasie dysponować ok. 50-60 milionami komandosów, znacznie lepiej wyszkolonych niż komandosi Zachodu.
Lekceważyć zagrożenie ze strony tego kraju może tylko kompletny polityczny dureń. A zagrożenie ze strony Chin nie jest jedynym. Mamy jeszcze radykalny islam w Iranie, mamy zagrożony rewolucją islamską blisko 200 milionowy Pakistan...
Wincent Rostowski ma absolutną rację, że „struganie Greka" w sprawach gospodarczych może dla wszystkich bardzo źle się skończyć.
Krzysztof Łoziński
Komentarze
lujeran | 2011-09-23 00:19
Wydawałoby się, że w szkole współczesnej uczy się dzieci, co to jest UE i co było impulsem do jej powstania. Wojny nie wybuchają, jak to się niektórym widzi, bo jeden pan strzelił focha, albo obraził się i natupał, tylko z powodów różnic interesów. Tak było zawsze.Znaleźli się po II wojnie tacy, którzy wymyślili, że jeśli zamiast różnic interesów zbuduje się solidaryzm europejski, wojny nie bedą konieczne. Póki co to się udaje. Ale zgodnie z tym rozumowaniem, wystarczy nadwyrężyć ów solidaryzm, by przesłanki do trwania pokoju znikły. To dość oczywiste. Mam wrażenie, że walka polityczna w Polsce ulega jakiemuś zwyrodnieniu, bo jeśli KAŻDA okazja nadaje się, by dokopać politycznemu rywalowi i instynkt samozachowawczy się nie włącza, to jest to oznaka ciężkiej choroby.